Część 3 - "Wśród aniołków"
Pamiętałam wszystko tak, jakby to działo się wczoraj...
- Chodź kochanie - przemówiła młodziutka opiekunka - Musimy porozmawiać.
Wstałam z dywanu, na którym bawiłam się z innymi dziećmi i podbiegłam do niej ochoczo. Uśmiechnęłam się szeroko, ciekawa tego, co miała mi do zakomunikowania.
Kobieta wzięła mnie za dłoń, prowadząc do pustego pomieszczenia. Tam posadziła mnie w fotelu a sama kucnęła naprzeciwko.
- Twoi rodzice... - zaczęła niewyraźnie pełnym napięcia głosem - Oni nie będą cię mogli dzisiaj odebrać. Niedługo ktoś po ciebie przyjedzie i zabierze ze sobą.
- Niemożliwe - roześmiałam się, kręcąc przecząco głową - Dziś są moje urodziny, powiedzieli mi, że mają dla mnie niespodziankę. Obiecali. - dodałam ważnym, protekcjonalnym tonem, który w moim dziecięcym wykonaniu brzmiał nieco zabawnie.
Nazbyt zabawnie, jak na tę chwilę...
- Skarbie, twoi rodzice... Oni są wśród aniołków... - nauczycielka drżącą dłonią dotknęła mojego policzka Nie ma ich.
Tłumaczenie godne pięcioletniego dziecka, jakim byłam. Nie zrozumiałam tego, co miała na myśli. Nie rozumiałam także powodów, dla których z przedszkola odebrała mnie jakaś obca kobieta. Zawiozła mnie do ośrodka, a następnie do domu dziecka.
Poza rodzicami nie miałam innych krewnych.
Chciałam być jedynie szczęśliwa, śmieszne prawda? Wszakże taka zawsze byłam pogodna, uśmiechnięta, pełna energii. Roztropna ale i radosna. Byłam wesołym dzieckiem. Lecz, niestety, 'byłam' to czas przeszły... Gdy rodzice umarli całkowicie się zmieniłam. Zamknęłam się w sobie, mimowolnie odizolowałam się od otaczającego mnie świata. Karmiona wszelkiego rodzaju tłumaczeniami czułam się jeszcze bardziej zagubiona, nie potrafiłam znaleźć dla siebie miejsca. Dopiero na pogrzebie pojęłam, co tak naprawdę się stało dotarła do mnie wielkość straty, jaką poniosłam. Mijały lata, podczas których dławiona goryczą rozpaczliwie szukałam sposobu, mogącego poprawić swoją sytuacje. Chciałam złagodzić ból dręczący moje serce. Byłam wściekła i zdesperowana, jak zranione zwierze obsesyjnie myślałam o tym, jak poprawić swoją cholerną sytuacje. Nie mogłam zrobić niczego, co przywróciłoby moich rodziców do życia, to było oczywiste.
Mogłam zrobić coś innego... W moim umyśle zakiełkowała pewna naiwna i niezwykle szalona myśl, której trzymałam się za wszelką cenę. Desperacko powtarzałam sobie: Możesz to zrobić, dasz radę. Potrafisz. Okłamywałam się, że oni także by tego chcieli. Nie wiem skąd wzięło się to idiotyczne przeświadczenie. Odbierałam to jako dowód siły, wyraz własnej wytrwałości i odwagi.
Nie jako dowód głupoty...
Dorosłam i postawiłam sobie cel, nieświadomie niszcząc sobie życie.