Noc mijała niespokojnie. Wędrowiec nie mogł zasnać, ponieważ za kazdym razem, gdy zamknał oczy, widział przerazajacy obraz... Płonąca wioska, cała w ogniu. Chaty trawił ogień, drzewa płoneły jak świece, a wokoł pale, a na nich ludzkie głowy, rece, nogi, korpusy... Stosy ciał płonęły na głównym dziedzincu. Przeto nasz bohater przechadzał sie po korytarzach, w celu odnalezienia biblioteki. U stóp okraglych schodów stała Mari-Sol, w długich czarnych szatach. Konce rękawów przyozdobione czerwonymi płomieniami kontrastowały z reszta plaszcza. Trzymała w rekach srebrny kostur, a na jego koncu tlił sie malenki płomyk.
- Widze ze Ty tez nie mozesz spac - usmiechneła sie.
- Niestety, miałem okropne koszmary.
- O ogniu i płonącej wsi ?
- Tak, skad wiesz?
- Miałam ten sam sen. Własnie ide do biblioteki.
- Tez sie tam wybieram - odrzekł - tylko nie potrafie jej odszukac, tyle tu sal, korytarzy i schodów ze chyba sie zgubiłem.
- Chodz ze mna, chetnie Cie zaprowadze.
I ruszyli w gore, ciagle o czyms rozmawiajac i usmiechajac sie do siebie. Na trzecim pietrze skrecili w prawo i poszli prosto, az doszli do duzych drewnianych drzwi obitych złotą blacha, a na niej widniał napis "SZANUJ RÓŻNICĘ, MIĘDZY WIEDZĄ, A MĄDROŚCIĄ".
- To tutaj - powiedziała i uderzyła zlota kołatka w kształcie konskiego łba. Drzwi otworzyły sie, a za nimi po prawej stronie za niewielkim stolikiem siedział stary zgarbiony czarodziej.
- Prosze się wpisac do kodeksu! - powiedział głosno.
Po przejsciu przez dwa wielkie pokoje z regałami pełnymi ksiazek trafili do miejsca, ktore nie było chyba odwiedzane od wieków. Wszedzie było pełno kurzu, a ksiazki pietrzyły sie na podłodze. W paru miejscach znajdowały sie zawieszki na pochodnie, ale w tym momecie, nie było ani jednej płonacej.
- Oto jest - szepneła Mari-Sol podnoszac z małego stolika wielka ksiege.
Dmuchneła, i wielki tuman kurzu wypełnił powietrze czyniac je ciezkim. Na ksiedze widniał tytuł: "Ksiega dziejów orków".
- W tej ksiedze, znajduja sie wszystkie informacje na temat orków. - powiedziała tak, jak gdyby wiedziała, że Wędrowiec chce o to spytać - chodz za mna, znam doskonałe miejsce, w ktorym mozna ja przejrzec i nikt nam nie bedzie przeszkadzał.
Przeszli do kolejnego pokóju, wiekszego od poprzednich, ale nie znajdowala sie tam ani jedna ksiazka. Na scianie przeciwległej do wejscia znajdowal sie wielki kominek, przed nim stały dwa wielkie, jak sie chwile pozniej okazało, bardzo wygodne fotele, a przy kazdym z nich wysoki świecznik. Czarodziejka zakleciem rozpaliła w kominku ogien, po czym usiadła wygodnie w fotelu. To samo uczynił nasz bohater i zaczał sie wsluchiwac w tekst, ktory własnie czytała. Jej głos był bardzo miekki i przyjemny, bardzo płynny i niemaj uzalezniajacy.
- "Orkowie, to nie zwierzeta, jak uwaza wiekszosc ludzi. My, Magowie wiemy, ze orkowie posiadaja swoja własna kulture i cywilizacje. Wyznaja swoich własnych dziesieciu bogów. Bogów, ktorych my zwiemy starymi bogami, i ktorych wystkich wybilismy. Ostatni z nich został zabity Ostrzem osiemset lat temu, przez wielkiego Paladina, ktory przypałcił ten czyn smiercią..."
- A wiec to cudo, - przerwał jej w pól zdania - ktore nosze w pochwie, jest mieczem samego Paladina? - zdziwił sie Wędrowiec, ktory dopiero teraz uwierzył w prawdziwość słów Abraxa.
- Ale to nie wszystko, posluchaj tego "... z kazdym starym bogien przybywa jego armia, składajaca sie z orków i wilków, ktore podczas czwartego przybycia zjednoczyły sie. Podczas pierwszego przybycia, po wielu dziesiatkach lat, Magowie odkryli, ze kazdy stary bog moze byc zabity tylko ostrzem o złotej klindze."
- A wiec wiemy juz, co nalezy zrobic - powiedział nasz bohater - rano ruszymy przez Góry Mroczne, dojdziemy do Rendoval, spotkamy sie z Królem, oddamy miecz Czarnej Straży i kazdy wróci do swoich własnych zmartwień.
- Obawiam sie -rzekł glos starszego człowieka - ze to nie bedzie takie proste. - okazało się ze był to Abrax.
- Jak to nie? Dlaczego? - spytał zdziwiony Wędrowiec.
- Ponieważ Ostrze samo wybiera właściciela. Nikt nie moze ujazmic go siła. - oznajmił i odszedł
- Więc, Mari-Sol, czy będziesz mi towarzyczyc w tej wyprawie? - spytał patrzac w jej zielone oczy.
- Oczywiście, z wielką checią. - odrzekła rumieniac sie na policzkach.
Tak zaczęła sie rozmowa, która zupełnie nie dotyczyła celu wyprawy. Dotyczyła kobiety i meżczyzny, własnie tych dwoje, ktorzy znajdowali się w czytelni biblioteki. A rozmowa ta trwała długo, az do samego rana.