Zmieniam otoczenie ale samej siebie nie potrafie, nie moge się wziąść w garść i zmienić tego co mi się nie podoba. A to pewnie tylko z lenistwa, dopada mnie nie chęć do większości rzeczy, raz sobie coś postawnowie pózniej zapominam o tym. NIe potrafie walczyć sama ze sobą i ze swoimi słabościami.
Czasem mam poprostu ochote biec przed siebie i krzyczeć, oczywiscie jakby na to nie patrzec metaforycznie to biec nie bede jednak bo mi sie nie chce a krzyczeć tez nie za bardzo bo nie chce pozniej mieć chrypki. Więc ostatnio wyrzywam za pomocą młotka i śrubokręta i cichych przekleństw pod nosem.
Bo jak można biec za szczęsciem skoro szczęście jest ulotne i przereklamowane, czasem nam sie zdaje że jesteśmy szczęśliwi, a po jakimś czasie dochodzimy do wniosku że wcale wtedy nie byliśmy szczęśliwi że nawet nie wiemy czym jest szczęście.. więc po co je gonić. A jednak czuję że to tzw 'szczescie' jest tu gdzieś koło mnie i ma ono ludzką postać.