Opener opener i po openerze
Mnóstwo błota i wszelakiego syfu
a w relacjach zbyt kulturalni ludzie
Ciągle porównuję Opener do Woodstocku, choć tak naprawdę nie umiem, zupełnie różne festiwale
Opener wygrywa mnogością kultury, jaką można tam poznać. Coś niesamowitego, naprawdę jest co robić
Ale Woodstock jest bliższy memu sercu, dużo fajniejsza atmosfera
Nie pozostaje mi nic jak tylko zaliczać oba festiwale ;) Jeden dla muzyki, teatru, kina (może kiedyś się w końcu do openerowego kina wybiorę, mam nadzieję), a drugi dla ludzi, atmosfery, chilloutu
Zachwyciła mnie Björk, coś niesamowitego, szczególnie jak się rozejrzałam po publiczności, która stała wpatrzona w artystkę. Podobało mi się to, bo strasznie irytuje mnie, gdy ludzie zamiast bawić się i cieszyć koncertem na żywo, stoją i patrzą w ekraniki telefonów/aparatów/ipodów i tak dalej. Zdecydowanie to nie był koncert do zabawy, a do delektowania się tym, co przedstawia Björk. Wokalnie się bardzo dobrze spisała, po informacjach o jej polipie na gardle nie spodziewałam się, że aż tak dużo z siebie da. Poza tym miała cudowne wizualizacje na telebimach, coś niesamowitego. I świetny chórek i świetna kreacja wokalistki. I Declare independence na bisy mnie rozwaliło.
Podobał mi się koncert Nosowskiej też, bardzo bardzo fajne rozwiązanie z wyświetlaniem wizualizacji na tych... eee firanach (?), niezły klimat to tworzyło. Nad setem nie będę się rozwodzić, bo na poprzednim koncercie, na którym byłam, był taki sam. Fajnie usłyszeć te same piosenki, tylko teraz znając je już bardzo dobrze. Strasznie lubię poznać jakiegoś artystę lub jakąś część jego twórczości poprzez koncert. Później, w domu, strasznie przyjemnie się słucha jego utworów wspominając występ na żywo. Najfajniej jest, gdy później znów znajdzie się na jego koncercie i tym razem zna się materiał na pamięć. Fajnie, fajnie, parę razy to przerabiałam i tu właśnie po raz kolejny. Bo solową twórczością Nosowskiej wcześniej wcześniej się specjalnie nie interesowałam.
Szkoda że dopiero po openerze zobaczyłam, co to w ogóle jest Cardigans. Byłam na ich koncercie, ale leżałam na trawie i śmiałam się ze wszystkiego wokół (coś mi pewnie dosypali do Red bulla!), a szkoda. Nie byłam też na Świetlikach, Brygadzie Kryzys i Gogol Bordello, no ale nie można mieć wszystkiego, insze wspaniałości trwały wtedy na innych scenach.
The Kills mnie nie zachwyciło, przykro mi. Choć z chęcią zobaczyłabym Alison w Dead Weather. Niektórzy porównywali The Kills do White Stripesów, ale ja uważam to porównanie za nietrafne, brakuje im surowości i tego klimatu. Pewnie gdybym znała zespół wcześniej, miałabym inne podejście, ale samym koncertem nie spowodowali, bym do nich wracała.
Co innego The xx. Nie spodziewałam się, ale podoba mi się ich muzyka. I to, jak wyglądał wizualnie koncert. Dym, światła, szklanopodobne X, ich ruchy, świetne. Najlepszą miarą, czy podoba mi się koncert, jest to, czy chce mi się nadal na nim stać. Tam mimo zmęczenia kolejnym (bo czwartym) dniem imprezy, mogłam być, koncert mógł trwać i trwać. Jedynym co nie przypadło mi do gustu (ale też specjalnie nie przeszkadzało) był image muzyków.
Po openerze została mi jeszcze sympatia do SBTRKT. Nie wiem czemu, ale chce mi się tego słuchać. O samym koncercie w sumie niewiele mogę powiedzieć. Szkoda, że ludzie się nie bawili, tak jak mogliby, bo w końcu to ostatni koncert festiwalu i spodziewałam się większego entuzjazmu ze strony publiczności.
A jeszcze World Stage i Janelle Monae - byłam tylko na fragmencie, ale niesamowity styl ma ta kobieta, świetne widowisko, świetny klimat. Po Izie Lach, Julii Marcell, Kari Amirian i innych wokalistkach, gdy nieTomek zaprowadził mnie na Janelle, spodziewalam się czegoś podobnego do tamtych. A tu takie zaskoczenie.
Nie mam nic do wyżej wymienionych wokalistek, po prostu zlewają mi się.
Chociaż Izę Lach zapamiętałam, podobał mi się jej koncert szczególnie, zdolna dziewczyna bardzo.
Mumford&Sons to na pewno zespół godny polecenia zarówno studyjnie jak i koncertowo, tutaj zaś nie spodziewałam się że ludzie będą się tak dobrze bawić. Bardzo fajny set, a sam Mumford, jako jeden z niewielu na festiwalu, nawiązywał kontakt z publicznością, mówił dużo od siebie i zachwycał się zachodem słońca, co dla niego bardzo na plus. Lubię czuć, że ci ze sceny to także ludzie ;)
Poza wymienionymi widziałam pewnie wiele i słyszałam pewnie wiele, ale nie chcę by notka o openerze była kompletna, tyle ile czuję, tyle tutaj jest. I mogę przejść do najważniejszego, a więc teatru - z doborową obsadą "Anioły w Ameryce" zakochały mnie w sobie. Odważne, wymagające, świetne. I niesamowita gra aktorów. Nie byle jakich aktorów. Warto było przesiedzieć 6 godzin, a ja mogłabym siedzieć tam kolejne 6, naprawdę. Chcę znów do teatru!
Poza tym odwiedziłam drugi nowy teatr, z "Before your very eyes", ale dzieciaki tam grające miały wysoko podniesioną przeze mnie poprzeczkę przez poprzedni spektakl ;) Choć podobało mi się i tak, uwielbiam teatr, a to przedstawienie było naprawdę fajne.
Mimo wszystko bardziej podobało mi się jak był cały dzień wielkiej mgły lub cały dzień burzy, niż gdy świeciło słońce. Bo i tak codziennie rano padał deszcz, później cały dzień to w słońcu parowało, robiło sie błoto i było duszno, musiałam kupić i ubierać gumowce na polu namiotowym, a później na koncertach, w słońcu, a już bez błota, było w tym za gorąco. Za to bieganie w deszczu mnie bawi i cieszę się że jestem tylko dzieciakiem :d
No, więcej mi się pisać nie chce, choć pewnie do powiedzenia miałabym dużo, bo jadę na koncert Elektrycznych gitar, taki przedsmak Woodstocku.
JESZCZE 19 DO WOODSTOCKU <3
A tak poza festiwalami to dostałam się na drugi kierunek, jadę do Wro załatwić papiery, a poza tym pochłaniam książki tonami, Jakubie Wędrowyczu strzeż się, nadchodzę. Ciężko studiować ścisłe, techniczne przedmioty, mając zamiłowanie do literatury, cieszę się, że są wakacje. Choć w drugą stronę byłoby gorzej, bo matematykę kocham bardziej :D
Dobra, kończę
Miłego dnia wszystkim
Dzięki, Tomasz.
Lubię nie pisać kropek na końcu zdania, które kończy akapit
I co? I nic. Nie ma żadnego cholernego kota, żadnej cholernej kołyski.