Piszę tę notkę ponownie oglądając filmik z derbów '10. Zaś maras, zaś mam ochote gnać na R81 i ryczeć, wypluwać dla nich płuca i zdzierać gardło.
Ogólnie, to jest chujowo. Nic się nie układa. Płuca? Bolą. A raczej opłucna albo mięśnie przepony. Matura? Tuż za pasem. Goni jak skurwysyn. Sport? Nie ma w moim życiu go już w ogóle, nie umiem nawet biegać, bo się po skończeniu uduszę. Dziś pomachałem sztangą i już hiperwentylacja...
Jakiekolwiek uczucia? Brak. Tylko psychoza. I ogólny dodupizm. Niechęć do wszystkiego, wszystkich.
Wyciągnęło mnie z tego Gun's N' Roses. Wziąłem resztki optymizmu w skalpel i ponownie ruszam do przodu, mając kruchą i płonną nadzieję, że nikt mi tego nie wytrąci z rąk. I że złapię to za dwa tygodnie mocniej w dłonie. Że się ułoży. Że cokolwiek w moim życiu zacznie działać, że dostanę jakiekolwiek efekty. Że ponownie uwierzę w jakąkolwiek sprawiedliwość.
W środę do lekarza, będzie ciekawie. Jedno wiem. Nie dam się nafaszerować środkami przeciwbólowymi. Ani nie dam sobie wepchnąć takowych. Bo wiem, jak to się skończy w 90% przypadków. A nie chcę być jak House, wiecznie na tych ciulstwach.
I nie, przepraszam, ale będę kląć.
Nie zmienisz tego.
Ale wiedz jedno.
Starałem się.