Uświadomiłam sobie, jak cholernie smutne mam życie. Cały czas czekam na coś, co nigdy nie nastąpi. Na rozmowy, które nie będą miały nigdy miejsca. Na ludzi, dla których nic nie znaczę. Zmieniam plany, staram się i jestem zawsze, na telefon, jak pierdolona panienka do towarzystwa. A ja już tak nie chcę. Byłam zawsze, ale nigdy dostatecznie dobra. To jest nawet całkiem smutne, nigdy nie byłam ~naj. Nigdy nie byłam ani najładniejsza, ani najbrzydsza. Nigdy nie miałam najdłuższych włosów, ani najkrótszych. Nigdy nie miałam naładniejszych ciuchów, ani najbrzydszych. Nigdy nie byłam najchudsza, ani najgrubsza. Nigdy nie byłam najbardziej lubiana, ani najmniej. Nigdy nie miałam najładniejszego domu, ani najbrzydszego. Nigdy nie miałam najlepszych ocen, ani najgorszych. Nigdy nie byłam najbardziej pyskata, ani najmniej. Nigdy nie dostawałam najwięcej pięniędzy, ani najmniej. Nigdy nie śpiewałam najlepiej, ani najgorzej. Nigdy nie byłam najlepsza. Tak strasznie irytujące, być gdzieś pośrodku, wśród tłumu, którego tak naprawdę nienawidzisz, za szarość, za jednolitość jaką tworzą.
Dlaczego znów czuję ją w powietrzu. Tak jakby zawsze tu była i nigdy nie chciała już odejść. Nie potrafię zapomnieć jak mocno przeszywały mnie oczy. Przy zachodzie słońca, za rękę, przez wysokie niebo, już zawsze. Mówiła. Tak bardzo tu była, tej nocy. Ostatniej. Zabierzcie mnie stąd. Jak długo tu jestem, Ona podąża wzrokiem. Będąc w cieniu, pomacham, na przywitanie. Byście nie musieli się bać.
Wiem, że jesteś taka sama, tak samo kurwa ranisz mnie nawet nie wiedząc, tak długo chciałaś mnie wyrwać z tego wszystkiego co kochałam. Chciałaś być lepsza, chciałaś mi ją zastąpić. Ale jesteś taka sama, tak samo smakują dni z Tobą. To wszystko zaczyna się na nowo. Jesteście takie same. Widzę to w Twoich oczach, pytaniach, w notkach. I nie wiem czy to dobrze. W notkach, które czytam, by tylko znaleźć swoje imię w plątaninie zwykłych słów.