Słońce schowało się za horyzontem, świat zaczęła spowijać ciemność, mrok kryje tajemnice. Ścieżka. Las. I ja gdzieś w środku. Idę, nie oglądam się za siebie, nie patrzę na boki, ścieżka jest długa, męcząca. Wciąż jest nadzieja, że cała wędrówka ma sens, że odnajdę światło gdzieś u kresu podróży.
Dzień, jasność, znów podążąm szlakiem, natchiony, jakaś siła pcha mnie przed siebie, w przyszłość. Nie wiem czego się spodziewać, nie wiem co mogę zdobyć, osiągnąć. Wydaję mi się, że na końcu spotkam człowieka. Jakąś osobę, która powinna być ważna, nie wiem czy będzie.
Nadzieja to dziwna rzecz. Oczekuję. Myślę. Tęsknię i pragnę. Nie mam pojęcia czego. Kolejny defekt mojego słabego JA. Zaczynam czuć się świetnie, będąć jedynie sam ze sobą, jednocześnie potrzebuję Ciebie. Kimkolwiek jesteś, gdziekolwiek. Wciąż Cię nie znam, nie wiem czy poznam.
Nie wiem. To najlepiej ukazuję mój stan. Chciałbym mieć ideał człowieka, kobietę, mężczyznę, nieważne. Niech będzie on nieosiągalny, nienamacalny, niech pozwoli osiągnąć mi spełnienie, niech pokaże kim miałbym być.
Czekam.