mogło być gdzieś koło 20. może wcześniej, może nie. znowu napierdalałem jak nienormalny w klawiaturę, wypisując stek banalnych, bezmyślnych słów. jakaś durna kobieta wyzywa mnie w komentarzach, jakaś inna kobieta usiłuje utrzymać ze mną rozmowę, za wszelką cenę, mimo, że jest ona o niczym. wzdycham, łapię hausty powietrza, próbuję oddychać. czy to wszystko jest konieczne? trzeba żyć w tym absurdzie?
wkurwiłem się sam na siebie. w środku. tylko na siebie. to uciska, to męczy, krytykowałem coś co robię sam. poprzeczka z napisem hipokryzja wisi coraz wyżej, ktoś ją musi podbijać. winię system, winię społeczeństwo, ktoś jest za to odpowiedzialny. czemu nie można spotkać kogoś w cztery oczy, porozmawiać. nie, po co. są portale społecznościowe, tak jest prościej, można być bardziej otwartym, mimo, że nie pokazuje się przez to swoich emocji. ale po co komu emocje? lepiej je kryć. to, że tutaj o tym piszę też jest hipokryzją. jeszcze o godzinie 20 ileś marzyłem o tym, żeby wbiec na mównicę i wykrzeczeć całemu światu to co o nim myślę. tylko gdzie ta moja mównica? no gdzie?
zeszliśmy na psy. Wyrzutek nie może tutaj żyć. nie mogę tutaj żyć. stara się penetrować dno, pomału się do niego zbliża, lecz jeszcze wiele kroków dzieli go od ostatecznego upadku. może naprawdę jedynym ratunkiem jest utrata wszystkiego, pozbycie się materialnych ograniczeń, a potem powolna odbudowa więzi umysłowych, zapewniających połączenie z drugim człowiekiem. połączenie na stopie intelektualnej, o którą dzisiaj tak ciężko. bo ile można rozmawiać o kolejnym talent show, kłócić się o idiotyczny utwór, czy też prowadzić skretyniały dialog za pomocą fejsbuka, zamiast po prostu powiedzieć komuś prosto w oczy, że ma się miękko na tego kogoś i chciałoby się z nim przeprowadzić pierdoloną konwersację. byle nie o niczym.
regres sięga ostateczności, problemy narastają z wiekiem, to każdy wie, to wiadoma sprawa. ale momentami czuję się jakbym zgubił te kilka lat życia i pozostał przy 14 roku życia. mówcie co chcecie, czas leci w chuja. łatwo się pogubić.
wyjdę na świeże powietrze, odetchnę, mogę nawet smogiem, byle już nie dusić się przez Internet. Internet, bez którego i tak nie umiemy już żyć.
powinniśmy nosić żałobę. ot tak, za nas samych. amen.
i wciąż boję się, że pewnego dnia obudzę się sam.