Wczoraj miałam wspaniałą wenę do pisania i chociaż nie miałam dostepu do internetu pomyślałam dokładnie o czym chcę napisać. Byłam z siebie taka dumna. Stwierdziłam, że to bedzie brzmiało pieknie i w pełni odzwierciedli mój stan ducha i może wreszcie oczyszcze swój umysł, zacznę żyć od nowa.
Plany sie zmieniły...
Szlak je trafił tak jak całe moje pozytywne nastawienie do życia, dobry humor i całą to jebaną, sztucznie wspaniałą resztę! Właśnie wychodziłam z depresji, LUDZIE. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów posprzątałam swój pokój, spakowałam się wieczorem, a nawet ułożyłam kreację na dzień następny. Pomyślałam- to będzie przełom, kończę z płaczem, unikaniem świata, zaszywaniem się wieczorami w dusznym kącie- pomyślałam- znów zacznę się śmiać, bedę szczerzyć mordę do każdego, będę esencją radości- zdążyłam pomyśleć, a teraz?
Jeszcze to do mnie nie dotarło. Nie do końca. Jedno zdanie. 3 słowa przeszyły umysł na wylot i wylało potok myśli, serce jakby zatrzymało się na sekundę po czym zaczęło walić bezlitośnie z niewiarygodną predkością. Rozbolała mnie głowa i przez chwilę zaczęło się ściemniać. Równowaga zachowana- tyle dobrego. Idę, choć nie wiem gdzie. Po co? Bez sensu. NIC NIE MA SENSU, ale to było konieczne. Wyjście z przytłoczonej, dusznej klasy. Nogi mi sie trzęsą i oblewam wodą przemęczoną twarz o nijakim wyrazie twarzy, bo nie wiem co już czuję i nie wiem co mam robić. Nie mam pojęcia już o niczym. Prymitywne to uczucie, jednak jedno z najgorszych. Znów ta bezradność. Błądzi za mną całe życie. Zdecydowanie jest to najgorsze uczucie, jest przy mnie zawsze w najcieższych momentach. Cały dzień byłam nieprzytomna, błąkałam się wśród natłoku wspomień i wyobrażeń ocierając przy tym ciurkiem spływające po policzku łzy. Ludzie patrzą się na mnie, jak na jakąś przeklętą. Nie rozumiem... nie wiedzą co się stało? czy naprawdę ani trochę ich to nie rusza? Bezlitosne ścierwa, marne istoty XXI w. Gardzę nimi.
Niektórzy pytają: Czemuś taka smutna? Co się dzieje? NIektórzy, nieliczni, oni jedyni.
Niewiarygodne, nie do pomyslenia. Nie! To nie tak, nie tak, to nie tak wcale jak miało być. Coś się komuś u góry pomyliło ! To nie jest możliwe, nie tak powinno być, jeszcze wszystko się zmieni. Zobaczycie, jutro się obudzimy, a koszmary te będziemy opowiadać przy ognisku jako najstraszniejsze historie.
BEZ PRZESADY, BEZ KURWA PRZESADY !
Nie zgadzam sie na to, ani trochę. Chcę krzyczeć i protestować, choć mogę jedynie uronić perę łez. Cóż to jest w obliczu takiej tragedii? ale co ja mogę!? Pomóżcie, bo tracę już zmysły. Zwariuję takim trybem. Chcę się już uwolnić jak najszybciej, bez boleśnie. Choć raz, proszę.
Mogę zrozumiec wiele, mogę znieść jeszcze więcej, ale to przekracza już wszelkie granice. Na takie coś się nie pisałam, nie teraz, nie. Nie jestem gotowa, a właściwie nie byłam. Niby nic się nie stało, a to przeciez tak wiele nosz kurwa, ja pierdole, jebany system i to całe "życie" popierdolone !!!! i przepraszam, bo już nie wytrzymałam. Uczucia trzęsą się ze strachu, bo może się to przecież powtórzyć, przydażyć każdemu z nas. Przekracza to wszelkie granice. Rozsypuję mój mózg na małe kawałeczki, bo nie mam zielonego kurwa pojęcia to mam teraz robić. Wiem- nic, ale tkwi gdzies wewnątrz mnie takie poczucie, że coś jednak powinnam. Zastanawiam się o czym myśleć. Wiem- najlepiej o niczym, szybciej minie, ale zdecydowanie nie potrafię. Pogrom tej całej sytuacji skłania mnie do przemyśleń, rozbudza moją chorą wyobraźnie. Leży to już w mojej naturze, że głowię się coraz bardziej: co myślą inni? co czują? jaka była ich reakcja? czy myślą wciąż? czy nie zapomną? Najcięższe jest chyba jedno wciąż nurtujące pytanie: czy ktokolwiek był w stanie temu zapobiec? Można wiele pisać, mówić, tłumaczyć, prawić morałów, chociaż i tak nikt nie zrozumie oraz nie poczuje tego bardziej, niż ten kto tego doświadczył. Jestem w tej pozycji na bardzo niskim szczeblu. Obym NIGDY, przenigdy nie poczuła tego, jako ktoś najbliższy. Paranoja. Przerażające jest to wszytko. I te katorżnicze 3 słowa wciąż dudniące w mojej głowie:
"Marek nie żyje."