Jestem, wróciłam jak 90% dziewczyn, które odchodzą i zarzekają się, że już NIGDY WIĘCEJ. Bardzo dużo się u mnie zmieniło, w zasadzie wszystko, ale obsesja i myśl o tym żeby być "fit" nie.
Poznałam, a w sumie zmieniłam chłopaka - najlepszy mój życiowy wybór. Na początku myślałam, że będzie mnie naprawdę rozumiał w tym wszystkim, moją obsesję, moje paranoje i to co dzieje się w mojej głowie. To że nie mogę już normalnie jeść bez wyrzutów sumienia i myślenia o tym czy tyję czy może jeszcze nie. Ale nie oszukujmy się-ten kto tego nie doświadczył i nie przeżył na własnej skórze nie zrozumie. Dlatego właśnie tu jestem, żeby móc wyrzucić z siebie to co mnie męczy. Postanowiłam nie zadręczać chłopaka swoimi głupotami. Jak będę czuła potrzebę wygadania się to napiszę tutaj. Bez zadręczania nikogo a z pewnością, że ten kto to czyta wie co czuję i o czym mówię. Nie będę was męczyć swoimi bilansami, bo nie o to mi chodzi. Z resztą i tak będą straszne :p Poza tym na pewno nie będę tu codziennie. Kiedyś ważyłam 54kg/170cm (to była moja największa waga), gdy zaczęłam tu pisać spadała aż spadła do 43kg w ostatniej chwili chyba ktoś z góry wyciągnął do mnie dłoń i dzięki temu jeszcze żyję. Obecnie mam 52/53kg. Chcę schudnąć, ale bez przesady. Nie potrzebuję już tak jak wcześniej 42 kg, myślę że 47 lub 46kg w zupełności mi wystarczy, muszę tylko wrócić do swoich dawnych nawyków, wyrobić je na nowo i starać się nie wymiotować co nie będzie łatwe - bo tego nie da się zakończyć tak o, po 4 latach choroby. Może z czasem uda mi się zażegnać destrukcyjne zachowania, zacznę się więcej ruszać i jakoś to będzie. Niedługo wiosna - odkurzę rolki i znowu będę robić 10 albo 12 km dziennie, wtedy poczuję, że żyję. Tyle ode mnie na dziś.
Dobranoc.