Zima. Paskudna pora dla każdego kota- w ten sposób moja rodzicielka przedstawiała mi ostatnią porę roku. Zawsze powtarzała, że jest to najcięższy okres. Uczyła mnie jak mogę sobie poradzić, by przetrwać. W zasadzie to, co starała mi się przekazać wchodziło jednym, a wychodziło drugim uchem. Myślałam, że przesadza, wyolbrzymia wszystko, że zwariowała. W końcu miałam okazję się przekonać..
Kim jestem? Kotką, która przyszła na świat w wilgotnej piwnicy, często nie mającej co włożyć do pyszczka. Jestem małą, białą kulką, wychudzoną do granic możliwości. Wystające kości maskowała jednak puszysta, niczym aksamit, sierść.
Wychowywałam się pod bystrym okiem mamy. Nigdy nie spuszczała mnie z oczu, wciąż pilnowała. Często traktowała mnie jak jedyny skarb, który ma. Starała się wpoić mi wszystkie wartości, którymi miałam się kierować w późniejszym życiu. Czasem - rzecz jasna - miałam jej to za złe, gdyż każda błaha, dziecinna zabawa 'narażała mnie na niebezpieczeństwo'. Dopiero teraz rozumiem dotychczasowe nauki, które w pewnej cząstce poszły w niepamięć. Przyszedł czas, w którym metodą prób i błędów, na własnej skórze, doświadczałam co to jest prawdziwe życie..
Wyszłam z ukrycia by po raz pierwszy poczuć na szorstkim języku zimna, jakie niesie ze sobą spadający z nieba biały puch. Łapałam każdy pojedynczy płatek, śmiejąc się przy tym w głos. Minęło mi na tej beztroskiej zabawie sporo czasu. Nie przejmowałam się tym jednak, czekałam aż rozpęta się zamieć. Chciałam machać energicznie łapkami, zaczepiać pazurami tańczące wesoło, w rytm jaki gra chłodne powietrze, kawałki chmur. To było moje marzenie. Spojrzeć na świat z innej perspektywy, jakby przez różowe okulary. Głęboko w sercu miałam nadzieję na lepsze jutro. Wyobrażałam sobie życie jak z bajki, bez żadnych zmartwień.
Na ziemi dało zauważyć się coraz więcej śniegu, jakby w ciągu chwili ktoś rozłożył na podłożu biały dywan, po którym miałam kroczyć dalszą ścieżką życia. Ruszyłam więc przed siebie słysząc pierwsze odgłosy, dopominającego się o posiłek, żąłądka. Jako, iż byłam niewielkiej postury, wystarczyłby mi jedynie mały skrawek mięsa, jakie do tej pory przynosiła mi matka. Zaczęłam więc poszukiwania. Przystawiłam różowy nos do ziemii, chcąc złapać jakiś apetyczny zapach. Szłam wciąż przed siebie, szukając czegokolwiek. Powoli zaczynałam się przekonywać jak ciężko jest napełnić brzuch. Z każdym kolejnym krokiem zaczynałam tracić wiarę swoje umiejętności. Usiadłam bezradnie. Rozglądałam się uważnie, jednak nawet to nie pomagało.
W pewnym momencie usłyszałam jakiś szelest. A może to był szept? Nie wiem.. Najważniejsze było to, iż przed moimi oczyma znalazł się kawałek jakiegoś mięsa. Podniosłam śnieżnobiałe cielsko na cztery łapy by w końcu móc się posilić. Pierwszy, z początku niepewny kęs, przyniósł mi ogromną ulgę. Nie zastanawiając się dłużej rwałam następne kawałki, oblizując co jakąś chwilę pyszczek. Nim skończyłam się posilać, obok moich łap spadł kolejny, pachnący jeszcze lepiej kąsek. Przełykając pogryzione na drobne kawałeczki mięso, zbliżyłam się ku następnemu. Miałam wilczy apetyt.
Nagły ból grzbietu odrzucił mnie w bok. Gdy ujrzałam kawałek patyka trzymanego przez ludzką rękę, zląkłam się jak nigdy wcześniej...
Taka krótka historia opowiedziana z perspektywy kota. Mam nadzieję, że się spodobało.
Pisać dalsze części? ;)