Od maja wiele się wydarzyło. W końcu życie toczy się dalej, a minęło prawie pół roku. To szmad czasu! Wyleczyłam się stosunkowo szybko z mojego byłego i z perspektywy czasu nie wyobrażam sobie takiego obrotu wydarzeń, że mielibyśmy wrócić do siebie. Teraz tak sobie myślę, że to był błąd, ale na błędach człowiek się najlepiej uczy. Widocznie musiałam być w takim związku, żeby się dowiedzieć czego potrzebuję od faceta, żeby związek z nim mógł wypalić. Nauczyłam się dzięki niemu naprawdę sporo, ale nie będę tu wypisywać o moich preferencjach, bo nie o tym miał być wpis. A nauczyłam się tego wszystkiego tylko dlatego, że P. był przeciwieństwem mojego męskiego ideału, ha! Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Niesamowite.
Czerwiec szybko przeleciał. Juwenalia, potem zaliczenia na zajęciach, sesja. Jednego egzaminu nie zdałam, bo nawet do niego nie podeszłam, ale nadszedł klimat wakacyjny i chciało mi się już słodkiego lenistwa, imprez i wyjazdów. Lubię żyć w zgodzie ze sobą, więc zrobiłam to, co uważałam za słuszne dla swojego samopoczucia. W ekstra letniej pogodzie wybrałyśmy się z Pauliną na parę dni do Warszawy z powodu jej egzaminów na ASP. Bardzo dobrze wspominam ten trip! Dawno w stolicy nie byłam, więc w wolnym czasie z muzyką w słuchawkach trochę sobie pozwiedzałam. Wieczorne piwerko i inne przyjemności ze znajomymi nad Wisłą sprawiły wtedy, że wszystko mogło się stać możliwe. Impreza także zaliczona, poznałyśmy mega klub, do którego na pewno za 2 tygodnie podczas wizyty mojej i Marty u Pauliny wrócimy. Tak wielkie miasto nocą i porankiem bywało momentami urokliwe, ale tęskniłam za Wrocławiem. Warszawa jest piękna, ale wróciłam do domu niektórymi rzeczami przerażona i nie mogłabym tam mieszkać. Zbyt duże odległości, zbyt daleko od domu, no i trzeba przyznać, że o wiele więcej niebezpieczeństw niż wszędzie indziej w Polsce. Takie jest moje zdanie. Po powrocie z Wawy na drugi dzień pojechałyśmy z Pauliną do Poznania na imprezę. Wróciłyśmy w poniedziałek popołudniu, a we wtorek skoro świt wyjeżdżałyśmy do Trójmiasta na Openera.
Ten wyjazd miał dla mnie akurat więcej minusów niż plusów i nie wiem, czy kiedykolwiek się znów zdecyduję na całego Openera. Pojechałam tam już zaziębiona, pogoda nie dopisywała, nasz hostel w Gdańsku okazał się znajdować na największym zadupiu ever. Wydawało się, że wcale nie będzie fajnie. No i w sumie według mnie, poza kilkoma aspektami, nie było. Pierwszego dnia, dzień przed rozpoczęciem festiwalu, byłyśmy w Sopocie, strzeliłyśmy parę fotek na plaży, wypiłyśmy piwko w pubie, ja zaliczyłam aptekę, gdzie pani farmaceutka sprzedała mi leki na zatoki, które dzięki Bogu skutecznie podziałały i wróciłyśmy do hostelu, by wypocząć przed 4 dniami koncertów i chlania. Drugiego dnia, przed przyjazdem na Openera, zwiedziłyśmy starówkę w Gdańsku, zjadłyśmy pizzę, wypiłyśmy piwko i udałyśmy się do Gdyni. Teraz napiszę o podstawowej rzeczy, która sprawiła, że nie byłam zadowolona z wyjazdu. Nigdy, przenigdy już podczas Openera nie wynajmę pokoju w hostelu w Gdańsku. W dzień dojazd na teren festiwalu nie był w ogóle uciążliwy, za to nad ranem, kiedy ostatnie koncerty się kończyły było po 3 w nocy, zanim doszłyśmy do głównej ulicy, by openerowym autobusem dojechać na dworzec główny w Gdyni, robiło się przed 4. Autobus jechał +/- pół godziny, na dworcu czekałyśmy na następny pociąg SKM, do którego wsiadałyśmy zazwyczaj około 5 rano. Pociąg jedzie ponad 0,5h, z dworca głównego w Gdańsku jeszcze autobusem, jeśli akurat jakiś był lub uberem/taksówką musiałyśmy dojechać do hostelu i najwcześniej byłyśmy "w domu" o 6 rano. 6h snu i w południe pobudka, żeby zjeść śniadanie, wyszykować się i prędko z powrotem na teren festiwalu, bo od 15 zaczynały się kolejne koncerty. Także n i e p o l e c a m. Nawet największemu wrogowi. Najlepiej to chyba byłoby nocować na polu namiotowym, na którym akurat była mega kulturka (no, poza hałasem), ale przy takich deszczach i temperaturze, jakie była w tym roku to jeszcze bym się zastanowiła. Druga sprawa na minus: muzyka. Dopiero na miejscu uświadomiłam sobie, że to nie jest to, co lubię. Nie dla mnie taki festiwal, gdzie niby są światowej sławy celebryci, znani artyści itp itd, ale co z tego, jeśli znam ich tylko z jednej czy dwóch najbardziej popularnych piosenek, czasem więcej, ale nie słucham takiej muzyki na co dzień i nie potrafię się przy niej bawić, nawet, gdybym bardzo chciała. Trzy najlepsze koncerty: Wiz Khalifa, Kygo i Rasmentalism. Co prawda dwa ostatnie pokrywały się czasowo i niestety na Rsmcie byłam może przed 15 minut, w dodatku sama, ale i tak było najlepiej na świecie, bo ich po prostu uwielbiam. Jaki wniosek? Rap i muzyka elektroniczna, to jest to, co Darka lubi najbardziej. W przyszłym roku, jeśli w ogóle pojadę, to na jeden dzień (jeśli będzie dla kogo, bo dla samego Openera to pieniądze nie są tego warte). Teren festiwalu ogromny, mnóstwo foodtrucków z pysznym jedzonkiem, pełno atrakcji, trzy większe sceny, czwarta w namiocie z muzyką techno (o, a prawie bym o tym zapomniała, toooo ogromny plus). Tak szczerze, dla mnie Opener jest trochę przereklamowany. Możliwe, że nie wspominam tego wyjazdu jakoś super rewelacyjnie z tego względu, że pojechałyśmy tam we trzy dziewczyny. Raz, że one miały podobne gusta muzyczne, a dwa, że K czasem była nie do zniesienia.
Po powrocie z Openera lipiec spędziłam na szukaniu pracy, którą ostatecznie i tak znalazłam dopiero na koniec miesiąca. Trochę poleniuchowałam, odpoczęłam, ale też powoli wpadałam w depresję, że grube hajsy zostały wydane, a ja nie mam z czego tego spłacić. A, no i w połowie lipca Paulina namówiła mnie na jedną noc na Woodstocku. To był mój czwarty rok z rzędu, choć co rok mówię, że już nigdy tam nie wrócę, to i tak wracam. W przyszłym roku już nie mam zamiaru się oszukiwać, hehe. Bo wrócę tam na pewno jeszcze nie raz.
Na początku sierpnia sprawy zaczęły nabierać sensu. Znalazłam pracę, która mi w 100% odpowiadała, w miejscu, w którym pracowała mega ekipa. Dostałam wolne na wyjazd do Krakowa, a dług w mojej wyobraźni (i później też w rzeczywistości) zaczynał maleć. Do Krakowa pojechałyśmy w 5 dziewczyn, z takim nastawieniem jak w zeszłym roku. Imprezy, nowe znajomości, zwiedzanie. Jak szło się domyślić, nie było dnia bez kłótni, ale na szczęście się nie pozabijałyśmy. Zauważyłam, jak bardzo zmieniło się nasze podejście do pewnych spraw przez ten rok. Nie było tak fajnie jak rok temu, ale i tak Kraków będę zawsze miło wspominać i zawsze będę tam wracać.
Moje urodziny. A w zasadzie dzień czy dwa przed nimi. Wtedy zaczął się pewien kolejny gorszy etap mojego życia, o czym oczywiście wtedy nie wiedziałam. Zaczęłam bliższą relację z osobą, która z pozoru wydawała się być w porządku. Przez dwa tygodnie było cudownie. Później zaczęło być coraz gorzej, suche rozmowy przez sms, olewanie, coraz rzadziej się widywaliśmy. Wnikać głębiej nie będę, ale to był kolejny błąd, który mnie co nieco nauczył. Żeby nie angażować się emocjonalnie tak szybko i nie wyobrażać sobie tak wiele, jeśli tak naprawdę nie znam go prawie wcale. Z pewnością na zawsze go natomiast zapamiętam, bo jeszcze nigdy wcześniej nie poznałam faceta, który w tak głupi sposób oszukiwał tyle kobiet można by rzec, że naraz. Zrozumiałabym jeszcze, gdybyśmy się nie znały... Ale mamy kontakt i prędzej, czy później musiało to wyjść na jaw. Brak kont na portalach społecznościowych wcale tego nie załatwił. I te teksty, gdzie każdej mówił słowo w słowo to samo. I jeszcze ta jego eks, która wciąż miała swoje miejsce w jego życiu i widocznie też w sercu. Ech, żenada! W zasadzie ta dzisiejsza sytuacja sprawiła, że poczułam się gotowa, by tu coś w końcu naskrobać. Wcześniej przeżywałam, leczyłam się z kolejnej nieudanej znajomości. Nie chciałam, by kolejny wpis był zlepkiem smutków i łez. A dziś jakby kamień spadł mi z serca. Poczułam, że wszystko ze mną w porządku, że to nie ja byłam problemem (jak wcześniej myślałam). To on nim był, bo jest ostatnim frajerem, oszustem i kłamcą.
Z pozytywnym akcentem muszę powoli kończyć pisanie, bo zbliża się 4 nad ranem, a i miejsce na pisanie mi się kończy. Jutro wracam do mojego ukochanego Wrocławia. Wreszcie doszłam do takiego momentu, że chce mi się tam wracać, bo to moje miejsce na ziemi. Nie ze łzami w oczach, że opuszczam Leszno, jak bywało jeszcze wiosną tego roku. Może nie jest idealnie, ale jest całkiem dobrze. Wyzdrowieję, wezmę się w garść na studiach, znajdę pracę, będę imprezować rozsądnie i dbać o najbliższe mi osoby, bo trzeba doceniać to, co się ma! <3
Ahoj! :)
Inni zdjęcia: ... itaaan... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24:) dorcia2700... maxima24... maxima24