Tak czytam poprzedni wpis i aż trudno mi uwierzyć, że przez te półtora miesiąca, które było bardzo smutnym i ciężkim czasem dla mnie, nic nie pisałam. Kiedyś, dawno temu, kiedy działo się coś smutnego w moim życiu, pierwszą myślą zawsze było napisanie tu czegoś. Pamiętam, że traktowałam to jako takie oczyszczenie. Pomagało mi to poradzić sobie z daną sytuacją. Z pewnych rzeczy się wyrasta.
Tegoroczne święta Wielkiej Nocy były najgorsze z najgorszych. Zrobiłam coś strasznego bliskiej mi osobie, przez co straciłam ją bezpowrotnie. Ktoś kiedyś powiedział mi, że te wybory, decyzje, które są dla nas najtrudniejsze są równocześnie tymi dobrymi wyborami i tej myśli się trzymam. Bo mega trudno było mi zakończyć tę znajomość. Część mnie nadal by chciała wrócić do stanu przed dwoma miesiącami. a druga część wie, że to było słuszne wyjście z sytuacji. Inna strona medalu jest taka, że przecież nie tylko ja o tym decyduję. A on już nie chce mnie znać. Minął ponad miesiąć, a ja nadal nie potrafię być szczęśliwa. Dużo i często o nim myślę. Czasem popadam w paranoję i myślę sobie, że jestem złym człowiekiem, że jak mogłam go tak skrzywdzić i w myślach robię z siebie najgorszą. A potem uświadamiam sobie, że nie bez powodu tak zrobiłam, jak zrobiłam. Też byłam krzywdzona. Wiadomo, każdy ma wady, ideałów nie ma... Grunt, żeby spotkali się ludzie, którym swoje wady nie przeszkadzają nawzajem. Nam swoje bardzo przeszkadzały, co wyszło stosunkowo szybko, ale staraliśmy się zmieniać dla siebie, naprawiać pewne rzeczy, by jednak się nam ułożyło. Ale się nie ułożyło. Gorzej, że nadal nie potrafię się z tym pogodzić. Jest lepiej niż na samym początku po rozstaniu, bo już przynajmniej nie płaczę i nie uważam się za najmniej atrakcyjną dziewczynę na Ziemi, ale nadal tęsknię i myślę. Muszę wrócić do stanu sprzed poznania P, że samej żyje mi się idealnie i nie potrzebuję nikogo innego, by być szczęśliwa.