Którejś z poprzednich nocy udałam się do stajni. Podłoże odmarzło. Zrobiło się błoto, które rozciągało się od progu stajni przez ujeżdżalnię aż do padoku. Było obrzydliwe.
Uznałam, że nic sensownego z koniem w takich warunkach zrobić się nie da. Iść wyprowadzać go też mi się nie chciało. No to puściłam moje Nogi na ujkę i powiedziałam:
- Biegnij do koni na padok.
On ruszył dzikim galopem, który od razu zmienił się w jakąś rozciągłą, rozmemłaną parodię galopu. Jego nogi zapadały się w błocie po stawy skokowe.
- Nie, Nogi, nie biegnij, zwolnij!
A on biegł, biegł do ogrodzenia metalowego i odbił się do skoku. Ale błoto przytrzymało mu nogi i źle się wybił i zarył nogą o ogrodzenie. Nogi spojrzały na mnie i rzekły:
- Uhm, wysoko było.
- Co ty narobiłeś?! Czemu skoczyłeś?
- Bo ja się już tak strasznie za tym stęskniłem...
I pokuśtykał do koni na padok, a ja wiedziałam, że coś sobie zerwał.
Wtedy ktoś do mnie podszedł, położył mi dłoń na ramieniu i rzekł:
- No, to teraz masz już konia tylko do człapania.