Ostatnio ciężko śpię. Każdej nocy jestem atakowana przez obcych. Na dodatek - we własnej sypialni, we własnym łóżku i to zanim się w nim pojawię.
Otóż każdej nocy wracam do domu. Wchodzę do mego pokoju, a łóżko jest zawalone obcymi. I przeżywam dysonans poznawczy - z jednej strony obcy to ufo, czyli wielka niewiadoma, a ja się boję nieznanego, no więc się bardzo boję, a z drugiej zaś śpiąca jestem i zmęczona i pragnę legnąć w mym łożu. Więc za każdym razem kładę się, delikatnie wsuwam maksymalnie dużo mego ciała pod kołdrę, zwijam w kłębek i liczę na to, że obcy mnie nie zaatakują. Po co zwijam się w kłębek? Ano żeby nie ruszyć obcych nogą czy nawet dużym palcem u stopy. No bo cholera wie, co mi za to zrobią.
No więc, ostatnio jakoś parę dni temu czy też więcej może lub mniej, wpełzając pod kołdrę z przerażeniem odkryłam, że jeden obcy nie śpi. Mało, że nie spał - on się na mnie GAPIŁ!! Ślepia jego wielkie były i świeciły tajemniczym, złowrogim, zielonym blaskiem. Nie wiedziałam, jak się zachować, zastygłam więc w bezruchu. A obcy uniósł jedną ze swych kończyn i coś zaczął nią ruszać. Myślę - koniec świata, on mnie zabije - i niewiele myśląc, pamiętając wszak o śmiercionośnym dla bazyliszka lusterku - chwyciłam leżący obok aparat cyfrowy, włączyłam lampę błyskową i cyknęłam. Obcy zamarł w bezruchu, a ja schowałam się pod kołdrą. Rano, gdy się obudziłam, łóżko było tradycyjnie puste, a ja w aparacie znalazłam jedynie to właśnie oto zdjęcie.