Przyjaciele od dzieciństwa? Kłamią, mamią... Nie wiem na kogo już liczyć. Miałam nadzieję, że chociaż pojawią się na mojej imprezie. Naprawdę miałam ochotę spędzic z nimi ten czas, moją osiemnastkę... Dobrze wiem że nie chodzi o to co napisali, że daleko, ze brak noclegu, ze szkoła w piątek... Jak nie ma noclegu to bez problemu ogarne nawet za 5 minut, do wawy przyjeżdzali sobie przeciez nie raz na koncert czy gdzies nawet slowem mi nie wspominajac (a bo wiesz nie bylo jakos czasu, nie gniewaj sie), piątek to termin dawno po wystawieniu ocen, przecież po to taki termin wybralam... Udaje że wszystko jest ok, ze sie nie gniewam. Nie gniewam sie. Jest mi po prostu wykurwiście smutno. Bo wiem że to wszystko to tylko wymówki. Że tego samego dnia chcą iść na osiemnastkę kogoś innego. Choć tydzien wcześniej "nie no ty masz pierwszeństwo, on powiedzial to dopiero teraz a Ty juz dawno mowilas"... Chcialo mi sie płakać. Na mojej osiemnastce nie bedzie moich podobno najlepszych przyjaciół, moich rodziców bo przecież nie przyjada w piatek do warszawy, mojej siostry ciotecznej bo jest w zlym stanie... Żadna z nas o tym glośno nie mówi, obie planujemy super zabawę na mojej imprezie, ale obie dobrze wiemy, że jej stan zdrowia nie pozwala jej byc wtedy ze mną... Na imprezę zapraszam wszystkich. Ostatnio pomyślałam sobie, że naprawdę moglabym zrobić spotkanie dla kilku najblizszych osób. Przyjaciolek, siostry ciotecznej, chlopaka... Z nich wszystkich zostałby sie tylko on. Tylko on mnie trzyma teraz w kupie, nie daje mi sie rozsypać... A momentami juz tak słabo potrafi być... Kocham go i boli mnie to ze nie bedzie bawił sie dobrze na tej imprezie. Mimo tego że mówi że "jeśli bede tam z tobą to bede bawił się swietnie" a przeciez bedzie inaczej... Na imprezę zapraszam wszystkich, nawet tych których w sumie nie lubię. Ale z nimi sie trzymam. Bo to moje wspollokatorki albo jedyne osoby, które chcą ze mną rozmawiaćw szkole. Oddalam sie od ludzi. Przestaje chcec rozmawiac z kimkolwiek. Chce miec wlasne mieszkanie, pokój, kąt. Chce móc w spokoju usiąść na oknie i płakać, krzyczeć, wyć, zastanawiać się nad sensem istnienia i możliwością skoczenia z wysokiego piętra.
Jedynym takim miejscem są jego ramiona. Ale nie chcę w nich płakać. On cierpi razem ze mną. Odkąd wie. Chcę być silna. Ale nie potrafię. Powiedziałam mu o wszystkim. A on nie pozwala mi ze sobą skończyć. To byłby koniec nas oboje.
Jeszcze 3 tygodnie. Jeszcze 3 tygodnie i pojde na terapie. Jeszcze 3 tygodnie i osadzą mnie w psychiatryku. Potrzebuję żyletek do wycięcia malych kształtów w papierze. Ale boję się, że to bedzie za bardzo kusić. Obiecałam sobie że do tego nie wrócę.