Takie jeszcze się znalazło debisiowe zdjęcie :)
Robi się coraz intensywniej, już prawie zupełnie nie ma kiedy usiąść. Codziennie dochodzą jakieś nowe umiejętności, choć chyba nie do końca w zakresie tego, co faktycznie moglibyśmy i powinniśmy robić po 1 roku. Pielęgniarki się nieco wycwaniły i teraz to nas posyłają do brudnej roboty. A u ludzi ciężko o zrozumienie - nie ma to jak czekać na windę z pacjentem wiezionym na łóżku jakieś dobrych pięć kolejek, bo wciąż ktoś "musiał" akurat jechać. A zanim ta winda zrobi jedną kolejkę to i tak mija naprawdę długo. Potrzebujemy całej pustej, a przynajmniej bez żadnych sprzętów, by zmieściło się łóżko i gdzieś tam z boku my, ale co się drzwi otwierały, to jechał ktoś z jakimś żelastwem. Bez pacjentów, którzy muszą szybko wrócić na oddział, no ale po cóż ustąpić. Im dłużej oglądam to wszystko i jestem częścią personelu, tym bardziej wiem, że never ever. Nie chcę brać w tym udziału.
Z plusów to na pewno to, że zdecydowanie poprawił mi się skill mierzenia ciśnienia. Wreszcie ogarniam tę aparaturę tak, że po jednym odsłuchaniu rytmu jestem pewna wyniku. Czego nie można było powiedzieć o pierwszych pomiarach. Mierzenie cukru to już w ogóle fajna sprawa. No i ogólnie przyzwyczajam się do kontaktu z pacjentem, bo w końcu na studiach naszymi jedynymi "pacjentami" były albo fantomy albo preparaty z prosektorium. A żywy pacjent ma jakieś wymagania, potrzebuje interakcji, oczekuje jakichś umiejętności, zainteresowania, informacji. Wciąż to wszystko jest dla mnie stresogenne, ale cóż, mam być lekarzem. Nagość, obrzydliwe zmiany na skórze, krew czy fizjologiczne potrzeby pacjentów nie mogą być dla mnie problemem.
Jeszcze jutro i weekend. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak niecierpliwie go wyglądałam. Już naprawdę nie mam ochoty tam być. Ale jeszcze 6 razy. Tylko i aż.