Jakieś nieco starsze, zza kwiatków :D
No dzisiaj to dopiero było. Dziko :P
Niby Debisia nie roznosiło od samego początku, ale w miarę zwiększania się ilości pokonanych koniometrów rozkręcał się coraz bardziej. Najpierw jak goniliśmy kucyka galopem, to coś bryknął, ale może tak ot z radości, zignorowałam. Na galopkowej ścieżce to w ogóle cuda na kiju, bo chciałam sobie bata przełożyć do prawej ręki (tak mi jakoś wygodniej), ale w połowie przekładania Debi odpalił wroty, a ja raz, że miałam bat zaplątany w wodze, dwa, że ledwo jakoś mi się udało prawą łapką prowizorycznie złapać te wodze i trzy, że zaczął jeszcze fikać zadem do tego z łebm w dole. Nawet jak już wyhamowaliśmy to miałam problem z uwolnieniem bata z wodzy, bo jest na tyle ujeżdżeniowy, że ciągle brakowało tych kilku cm, by całkiem go wyjąć. No ale sie udało :P
W lesie z początku bez emocji, ale potem się koniś rozpieścił. Ładnie dziś biegał, nie powiem, ale w pewnym momencie się nakręcił i olał moje polecenie do skręcenia w lewo na przeszkodę, tylko sobie złośliwie pobiegł naprzód. Za karę jeszcze skakał i hasał galopem, a o dziwo sił mu nie brakowało. Wyjazd z lasu bardzo żywiołowy, koń biegł naprawdę szybko, ale się zatrzymał. To jednak był tylko przedsmak tempa, jakie spotkało mnie przy zjeździe z pobocznej galopkowej ścieżki. Odpalił, ale ok, pewnie się zaraz zmęczy i zatrzyma. Jednak jak zobaczyłam, że wygiął się w lewo, to wiedziałam, że za późno na manewry i że będzie gorąco. Faktycznie odbił w lewo w dłuuuuuga ścieżkę i osiągnął prędkość dźwięku. Nie wiem, czy kiedykolwiek jechaliśmy tak szybko, ale może po prostu już dłuższy czas tak nie pędziłam, bo normalnie urywało tyłek xD Jeszcze długi odcinek drogi pokonaliśmy skróconym patatajem dla wyhamowania.
W sadzie też było dziko, ale to akurat nie nowość. Skoro Debiś taki żywy, to jeszcze chciałam go wyżyć na łące, ale tam przesadził już zupełnie i zgotował sobie ciężki los na tę jazdę. Mianowicie, w galopie nakręcił się jak głupi i ignorując wszelkie moje sygnały, nieomal wywiózł mnie na podwórko. Chciałam skręcić, jedyna rozsądna myśl, kiedy nakręcony zwierzak pędzi w stronę ulicy, ale gdzie tam, sztywny jak kij od szczotki i nie dał się skręcić nawet na chama. Szczęśliwe wyhamował przed ulicą, ale poważnie dziś podpadł i za karę miał intensywną pracę ujeżdżeniową, na gibkość i skrętność.
Wolty, ósemki, niezliczone figury o różnej średnicy. Jak próbował zwolnić, to batem po tyłku. No i tak pomykaliśmy dodanym kłusem po woltach, gdzie przyznam, imponująco żuł z ręki. Czego w zasadzie dawno w kłusie nie doświadczyliśmy w takim stopniu. Robiąc wolty zbliżaliśmy się do miejsca, gdzie sobie lubi odbijać w stronę domu. Najpierw kłusem, potem także galopem, ale pokonaliśmy ten zakręt i to w ładnym wygięciu. Choć nie od razu szło, bo przecież pan Debiś zamiast się zmęczyć, nakręcił się tylko bardziej i jeszcze zaczął ogierzyć. Najważniejsze jednak, że wygrałam tę batalię i zakończyliśmy jazdę z właściwą hierarchią.
Myślałam, że Debi jest już w miarę zrobiony, ale jednak jeszcze trzeba bardzo nad nim pracować. Rozpuścił się. A może po prostu zawsze na jakieś drobne grzeszki przymykałam oczy. Zauważyłam, że łatwo podłapuje pewne rzeczy i jak mu się raz pozwoli, to już myśli, że zawsze mu wolno. Absolutnie nie jest złym koniem, jest wręcz jednym z najlepszych, na jakich miałam szczęście siedzieć, ale to tylko zwierzę, które próbuje sobie czasem ułatwić, przekombinować, buntuje się. To normalne, ale ważne, żeby wyczuć moment, w którym z pozoru drobne odchyły zaczynają się zamieniać w przepychankę, a koń nie ukrywajmy, sił ma wiele więcej. Po prostu rozpuszczony koń jest niebezpieczny i dlatego trzeba go czasem przytemperować.
Może gdybym była lepsza technicznie i nie ulegała tak emocjom, to współpracowałoby nam się lepiej. No ale i tak oboje się staramy. Ja pracuję nad tym, żeby łapką miękko podążać za jego pysiem i siedzieć miękko i stabilnie, tak żeby nie wyprowadzać go z równowagi. A on ładnie podstawia zad i fenomenalnie galopuje po leśnych ścieżkach rozluźniony z wyciągniętą nisko szyją. I nie odbija mu cały czas, po prostu miewa takie jakieś przebłyski samowoli.
Dzisiaj akurat genialnie mi się półsiadowało w galopie. I przyszedł ten czas, kiedy to ja uczę czegoś konia, a nie tylko on mnie, jak to było dłuższy czas w mojej jeździeckiej przygodzie. Wreszcie patrzę na jeździectwo z zupełnie innej strony i mimo trudności, podoba mi się to :) A Debiś jest genialnym wyzwaniem, bo przez nasze regularne kontakty widzę efekty współpracy. I dziś tak na koniec wreszcie wsiadła na niego Ola, brawooo :D