photoblog.pl
Załóż konto

#041 New rules

 

Zagalopowanie na Wiośnie.

Jazda oklepowa na kawecanie.

 

 

Nooo, dawno nie było u mnie końskiej notki, a ktoś mnie o nią męczy i męczy i wymęczyć nie może (@creepypie, do Ciebie mówię ). No to się doczekał wreszcie. Ostrzegam, będzie długo, ponieważ chcę dobrze nakreślić sytuację.

 

 

Czego właściwie szukam w jeździectwie?

 

Dla mnie to nie jest sport, jestem typową rekreantką i, tak po prostu, wożę sobie tyłek po padoku, a czasami po lesie. Cieszę się z tego, że mogę się przytulić do konia, że mogę pocałować go w chrapy i po prostu przy nim być. Niczego więcej mi do szczęścia nie trzeba. Nie zależy mi na podbijaniu parkurów, zresztą, nie jestem pewna, czy mój stan zdrowia by na to w ogóle pozwolił. Nie oznacza to jednak, że jeździectwo nie sprawia mi przyjemności, wręcz przeciwnie.

 

Siedząc na koniu szukam w sobie tej dziecięcej radości, którą miałam, kiedy dopiero zaczynałam jeździć, kiedy nie mogłam doczekać się każdego następnego wypadu do stajni, a najlepsze krajobrazy to były te, które widziało się z końskiego grzbietu. Potrafiłam godzinami siedzieć w boksie ukochanego konia, mówić do niego i czesać ogon i grzywę tak długo, aż jej pasma przesypywały się lekko przez palce, bez oporu ze strony kołtunów. Miałam pełne zaufanie, że cokolwiek się stanie, koń mi nic nie zrobi, bo jest miły, mądry, kochany i łagodny i nie ma w naturze robić nikomu krzywdy.

 

A potem powędrowałam dalej w jeździecki świat, trochę porzuciłam dziecięce zafascynowanie pięknem koni i spotkałam się z zupełnie odmiennym podejściem.

Konie są niebezpieczne, zrobią ci krzywdę, jak nie pokażesz im (najlepiej siłą), kto tu rządzi. Normą były wypinacze, bo konie wiecznie zadzierały głowę tak wysoko, jak tylko się dało, wędzidła, które wyglądały jak wiertła od wiertarek (klik), czarna wodza (patrz: głowa wciąż za wysoko), paski krzyżowe ciasno zapięte, bo konie z "niewyjaśnionego powodu" otwierały pysk, i jeszcze inne cuda na kiju. Raz byłam świadkiem, jak jeździec specjalnie wywrócił konia (zaciągając czarną wodzę i rollkurując do oporu), bo ten nie chciał przeskoczyć stacjonaty. Od tego czasu zaczęłam się bać koni i bać na nich jeździć, a całości dopełniały jeszcze częste ugryzienia, kopniaki, upadki, oraz, co najgorsze, zwichnięcie kolana, po którym dojście do jako takiej formy zajęło mi jakieś dwa lata.

 

Teraz wiem, że te konie walczyły z presją, walczyły z ganaszowaniem ich metodą "pociągnij za lewą wodzę, jak on stawia lewą nogę, a potem pociągnij za prawą wodzę, jak stawia prawą nogę, czynność powtarzaj aż do skutku), że bały się, bo ja się bałam, przez co nie miałam u nich szacunku, bo co to za lider, co trzęsie gaciami? Były tylko zwierzętami ze swoim instynktem, którym po prostu robiono krzywdę. Ale wtedy nikt mi tego nie wytłumaczył i nikt nie pokazał, że można jeździć inaczej, ze spokojem i współpracą ze strony wierzchowca. Widziałam mnóstwo filmików z jazdą na halterze, na oklep, ale nigdy nie wierzyłam w to, że sama bym tak mogła. Ba, byłam święcie przekonana, że jak koń robi coś źle, to trzeba go ukarać, a że kryła się za tym moja własna niewiedza i strach... co to kogo obchodziło. Co to MNIE obchodziło! Łatwiej coś ukrywać, niż przyznać się, skąd się biorą negatywne emocje i próbować z nimi walczyć.

 

Rzuciłam jeździectwo całkowicie. Nie chciałam mieć z nim do czynienia.

 

Tylko że prawie codziennie śniłam o beztroskich galopach po łąkach. Oglądałam filmiki, zdjęcia, czytałam notki, podglądałam poczynania innych.

Chciałam jeździć, ale chciałam robić to w zgodzie z samą sobą, a nie mając kaca moralnego, że można to było zrobić inaczej, tylko nikt mi właściwie nie pokazał jak.

 

Jeżeli jeszcze to czytacie, to spójrzcie teraz na zdjęcie, które dodałam.

To ja na ostatniej jeździe. Bez siodła, bez wędzidła.

 

Nigdy nie sądziłam, że pojadę kiedykolwiek bez siodła, że odważę się tak zagalopować (ba, w ogóle zacząć jeździć w tym chodzie, po tym, jak zaliczyłam wywrotkę) albo cokolwiek. A jednak. Dla innych to pewnie nic, ale dla mnie dużo, bardzo dużo. Wiele zrobiła tu @creepypie, która, z cierpliwością tybetańskiego mnicha, powolutku, krok po kroku wprowadza mnie w ten inny świat komunikacji końsko-ludzkiej. Ogromnie pomogły mi też filmiki, które wrzuca Rick Gore, a które nauczyły mnie patrzeć na konie zupełnie inaczej i widzieć nie "niebezpieczne stworzenia, które cię zabiją", a po prostu... no, po prostu konie, z całym wachlarzem ich naturalnych zachowań i naturalnej odpowiedzi na nasze działania, na wywieraną presję.

 

Najwięcej jest tutaj pracy nad sobą, a to jest najtrudniejsza część. Mam mnóstwo braków, z czego najpoważniejszy to całkowity brak wiary w siebie i własne siły (że mogę COŚ zrobić i COŚ osiągnąć), który towarzyszy mi na wszystkich polach w życiu i pogarsza z każdym niepowodzeniem. Pozostałe to problem ze skupieniem się należycie na zadaniu, wyważenie presji (przeszłam ze skrajności w skrajnośc, tj. nigdy nie lubiłam w dosadny sposób pokazywać koniowi, czego od niego chcę, ale czasami musisz zastosować czwartą fazę, no musisz no...), traktowanie każdej jazdy z należytą powagą (zamiast wiecznie cieszyć mordę, powinnam bardziej skupić się na pracy), stawianie sobie zbyt wygórowanych wymagań, porównywanie się z innymi, czy, w końcu, brak należytej równowagi (co najlepiej wyszło w zakrętach w galopie, ale nie glebłam ani razu).

 

Niemniej ostatnia jazda była super. Nigdy tak dobrze mi się nie siedziało w galopie i tak bardzo nie zaangażowałam do tego chodu mięśni. Miednicę miałam rozluźnioną, podążającą za ruchem konia. Nie klepałam o grzbiet, jak to się czasami zdarzało w siodle, tylko po prostu siedziałam i jechałam. To było super, po prostu... mega. Fantastyczne uczucie. Nawet bujanie kobyłki, która dość mocno potrafi podstawić zadek, nie przeszkadzało mi aż tak bardzo. Mam wrażenie, że rozluźniła się też trochę, bo niosła mnie w bardzo przyjemny sposób.

 

A na koniec pojechałam slalom bez ogłowia i wyszło nawet dobrze. Po raz kolejny przekonałam się, że bez wędzidła nie czuję żadnej różnicy. I nie wyobrażam sobie teraz jeździć cały czas na krótkich wodzach, kurczowo pilnując głowy konia.

 

Zakochałam się w westernie. 

 

Mam jeszcze dużo, DUUUŻOOO do zrobienia, muszę pozbyć się starych nawyków, które są tak głęboko zakodowane w moich mięśniach, że w kryzysowej sytuacji od razu po nie sięgam, zanim zdążę pomyśleć. I muszę dużo zmienić w sobie. A to będzie najtrudniejsze i bez tego będę stała w miejscu.

 

 

 

 

Ale chyba dam radę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dodane 15 LISTOPADA 2015 , exif
134
creepypie albo skoki na Euforii- "przed skokiem musisz ja przytrzymac na mordzie tak jakby miala cie zaraz poniesc, wtedy skoczy na czysto" zero logiki i traktowanie konia jak maszyne...
16/11/2015 7:11:00
creepypie " ganaszowaniem ich metodą "pociągnij za lewą wodzę, jak on stawia lewą nogę, a potem pociągnij za prawą wodzę, jak stawia prawą nogę, czynność powtarzaj aż do skutku" pamietam to z Kij i nadal do dzis tego nie rozumiem XD tak mnie rece boaly po tym na Euforii...i jeszcze "musisz mocniej ciagnac bo ona ma gumowe wedzidlo to nie czuje" ......
16/11/2015 7:07:25
Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika baridi.