Wszystko zaczęło się dziesiątego kwietnia dwa tysiące dwunastego roku. To wtedy zupełnie straciłam głowę i zaczęłam dążyć do ideału. Wtedy zaczęła się wielka bitwa. Bitwa o chudość, bitwa o utratę kilogramów. Z początku nie szło mi najgorzej. Dieta 500 kcal, głodówki, spadek wagi. Och, urocze czasy. Potem zaczęły się napady, rzyganie i brak chęci do życia. Rozrastałam się w każdą możliwą stonę. Przestałam zupełnie kontrolować swoje życie. Nie daję sobie rady. Od jutra po raz tysięczny zaczynam dietę 1000 kcal, jeśli przez tydzień uda mi się nie zawalać schodzę niżej. Moim celem jest 35kg. Kiedy go osiągnę będę szczęśliwa, albo martwa.
Nie uważam bym zasługiwała na bycie tutaj. Ale bardzo potrzebuje wsparcia i rozmów z osobami, które chociaż w małym stopniu mnie zrozumieją. Mam nadzieję, że ktokolwiek mnie tutaj zechce ;)