Siedzę sobie.
W pracy. Maile z kilkutonowymi załącznikami idą w świat a ja pożytkuję wolne chwile na myślenie.
Ostatnio brakuje mi trochę czasu "na spokojnie", tak, żeby wszystko sobie poogarniać, poplanować i poukładać.
Mija teraz jakoś pół roku.
Początkowo, aż do marca, bez żadnych deklaracji, obietnic, wielkich słów i czułości. Najzwyczajniej na świecie, najnaturalniej. I było dobrze.
Potem świat stanął na głowie, kiedy po powrocie z domu usłyszałam chyba najpiękniejsze słowa, jakie usłyszeć mogłam - a podesżłam do tego jak pies do jeża tak naprawdę. Nic dziwnego, jak mniemam, skoro do tej pory takie deklaracje spierdoliły mi ponad 3 lata życia. Udawałam, że wszystko jest dobrze, a tak naprawdę biłam się z myślami. Niby nie działo się nic, czego bym nie chciała, a jednak...
I tak teraz, po tych trzech miesiącach z zaskoczeniem odkrywam, że - nadal wszystko jest dobrze. Mimo, że chodzę i warcze. Mimo, że M. zdarzyło się wyjść w środku nocy trzaskając drzwiami. Oboje uczymy się komunikować i rozwiązywać problemy, oboje z rysami na szkle uczuć. Idzie to całkiem nieźle.
Ja staram się nie wkurwiać, kiedy on siedzi na kompie do czwartej nad ranem i ryczy, grajac w CSa,
On próbuje nie zgrzytać zębami, kiedy pod moim laptopowym stoliczkiem zbiera się stos kubków, talerzy i papierów.
Ja, za każdym razem, kiedy widzę krzywą minkę dociekam, co jest nie tak,
On, pyta czy na pewno poinformuję go, kiedy i za co się zirytuję.
Nie mogę powiedzieć, że wszystko jest cudownie, bo nadal mam swoje schizy. Uparcie jednak powtarzam, że wszystko jest do przepracowania i że nadejdzie dzień, w którym nie będę czuła się zagrożona i inwigilowana. Kiedy bez problemów i trosk wsiądę w pociąg i pojadę w odwiedziny do kumpla. Kiedy każde Jego wyjście nie będzie okraszone moim zastanawianiem się, czy on na pewno nie idzie do kochanki. Kiedy Jego stukanie w klawisze nie będzie wywoływało szybszego bicia serca- co on ukrywa, czy znów mnie obgaduje, czy nie pisze swojej ex, że jestem "koleżanką- lesbijką" albo, że "wolał swoją byłą, było jej z nią 100x lepiej". Kiedy jego telefony, wychodzenie, żeby odebrac i pogadać nie będzie powodowało guli w gardle - co znów się dzieje i czego nie wiem.
I tak jest lepiej - bo pytając, uzyskuję odpowiedzi. Czasami się boję, że dociekam za dużo.
Ale wszystko wydaje się iść ku lepszemu.
Zeszyscik z zostawianymi rano liścikami powoli się rozrasta.
Uwielbiam po niego sięgać, choć piszę w nim głównie ja (nic dziwnego, kiedy dzień w dzień wstaję bladym świtem).
Wracam wtedy do emocji, towarzyszących mi spokojnymi porankami, kiedy jest tylko kawa i pióro, i śpiący oddech mojego Lwa.