Wszystkie te noce, samotne tak, jakdyby na opak. Oblewasz mnie wrzątkiem a potem w wannie pełnej lodu topisz. Z siniaków wyciskasz miąsz, i pytasz, czy tak, dobrze? Boli? Nieodpowiednie zbliżenia powtarzasz monotonnie, ponoć przeze mnie, rozlewasz się by za chwil kilka zmieść mnie, jak okruszek z połogi, wyrzucić. Nie widzisz, polamanego tańca mojego przed oczami twoimi. Dziś skręcam kostki na parapecie, jutro oczy utopie w samotnym winie. A ty gub się na zmokłych ulicach, zasypiaj w światłach latarni. Wracaj i opadaj, juz obojętnie. Lecz nigdy nie spytaj. dlaczego spacery po linie urzadzam samotne. jak często zdradzam się z toba i od jak dawna jestem z kimś zszyta.