Wyciekają wszystkie nagłe zawroty, przedwczesne rewolucje, spóźnione pomruki. Moczą mi zmarszczki, na ustach peknięcia solą spiekają. Wzrok autobusów zatrzymuje na sobię, gdy nie wiem czy lepiej usadowić się ciepło pod kołami, na siedzenie obok splunąć, czy na dachu z wiatrem spróbować raz, latać.
Lubisz mi mówić, niedogonie życzyć. Lubię ci pustym spojrzeniem odpowiadać, kazać zastanawiać, czy znacze słowa swoje czymkolwiek jeszcze, czy może zatapiam je w próżni wygłuszonych pomówień.