Minęło trochę czasu, ale czas jest względny. W końcu nastała taka epoka, w której już nikt nie musi liczyć dat, bo to nie ma żadnego znaczenia. Noce i dnie znowu zlały się ze sobą, lecz tym razem jest inaczej. Z jednej strony wszystko wróciło do chaosu, a z drugiej strony do normy.
I cóż mogę rzec? Stałem się wszak wszystkim tym, czego nienawidzicie, ale nie jest mi z tym źle, bo nadal wierzę w diabły takie, jak ja.
Nie obchodzi mnie już czy warto wam pomagać. Nie chcę.
Uratowałem Ją. Wystarczy.
Spłaciłem dług.
Teraz Ona będzie opiekunką.
Nie, to nie tak, że chcę byśmy przetrwali. Nie obchodzi mnie już to. Po prostu gdybym jej nie pomógł, to coś we mnie umarłoby zupełnie.
Wiem. I tak coś umarło. Musiało.
Nie... Nie umarło. Ewoluowało.
Nauczyłem się mówić nic nie mówiąc i kochać, kiedy nie ma we mnie nic.
Widzieć ich lęki, wstyd, ból, strach i wszelkie inne obawy.
Czuć to, co oni.
A jeśli zrobisz jeszcze krok, to zobaczysz, że nie jestem całkiem zły.
Przekrocz mój próg, a poskromię mej duszy wściekłe psy.
Następnie znajdę proste rozwiązania i powiem kto jak powinien żyć.
Gdzie popełnił błąd, i jak winę z duszy zmyć.
Skarcę, rozgrzeszę
Pustym słowem pocieszę
I niczym bóg oddając wieczność dla tej chwili,
Gdy nad kimś czule się pochyli
Zajrzę znów w czyjąś duszę
I ten krzyk w sobie zduszę
Nie, jednak po prostu coś umarło.
Nie jestem jak oni, ale też nie jak inni, ani nawet nie jak Ci drudzy.
Nie pasuję.
Wciąż jednak wierzę w diabły takie jak ja, wciąż nieskończenie.
Znów jestem.