Niestety nadszedl ten czas.
Ta wyczekiwana chwila.
Ta rozmowa.
Placz i wyrzuty sumienia.
Zranilam go okropnie.
I to wszystko moja wina. Tylko i wylacznie.
Obietnice. Zlozylam obietnice, choc doskonale wiedzialam, ze i tak jest to glupia, pierdolona gadka.
Nie moge z nim byc.
Juz wystarczajaco przeze mnie wycierpial. A bedac ze mna bedzie cierpial bardziej, bo ja nie potrafie dac szczescia.
Jestem beznadziejna.
Beznadziejna, klamliwa suka.
i co teraz?
on kocha i nie odpusci.... czy musze po raz kolejny zadac mu bol, zeby dal sobie ze mna spokoj?
powiedziec cos, przez co odejdzie raz na zawsze?
Nikt nie jest idealny, wiem. I ja i on mamy swoje za uszami, to jest normalne.
Trzeba akceptowac kogos takim jakim jest, i to mnie przeraza.
Bo jesli ja zaakceptuje go, to wiem, ze bede zalowac tej decyzji.
Ktos kto raz podniósł reke na kogos slabszego, zrobi to po raz kolejny.
A ja nie moge na to pozwolic.
Nie chce zyc w strachu.
Nie chce zyc w klamstwie.