Bylam na miescie zalatwic kilka spraw. Spotkalam sie z moja BFF ha.
Pogadalysmy. I wpadlysmy na pomysl, ze skoro jest babcia w domu, to mozemy sie w koncu napic. Kupilam likier czekoladowy.
Cos pysznego.
Przyjechalysmy do mnie.
ON mial gosci. Wiec wyszlo na to, ze siedzielismy z nimi.
Dzieciaki sie pobawily, a my spedzilismy wieczor razem. Jakby nigdy nic sie nie stalo.
Jutro mamy pogadac w cztery oczy, nalegal zeby dzisiaj to wyjasnic, jednak jest lekko wypity, wiec unikam tego tematu jak moge, bo wiem, ze zle sie to moze skonczyc.
Ale ja nadal nie wiem co mam mu powiedziec, on oczekuje, ze jutro powiem mu: ALBO ZAKLADAMY RODZINE, ALBO TO KONCZYMY, a ja kurwa nie jestem jeszcze gotowa. Mam z nim byc na sile? Klamac go, ze kocham, ze chce, ze jestem szczesliwa? Nie chce tak.
Chce czuc.
Chce czuc, ze mi zalezy.
Ze kocham.
Tesknie.
Pragne.
Nie umiem.
Czuje sie beznadziejne. Czuje sie pusta.
Tak jakby ktos wyciagnal moja dusze. Moje serce.
Jak to jest mozliwe, ze pojawia sie ktos, w kim zakochujesz sie bezgranicznie, za kogo oddalabys zycie, ktos kto sprawia, ze nie potrafisz bez niego zyc, spedzacie ze soba mnostwo czasu, dzien w dzien, noc w noc, smiejecie sie, placzecie, wyglupiacie sie, klocicie, kochacie i planujecie piekna przyszlosc. I nadchodzi moment w ktorym jedna pierdolona klotnia sprawia, ze oddalacie sie od siebie i traktujecie jakby nigdy nic was nie laczylo.
Tak jakbyscie sie nigdy nie znali.
I przychodzi bol. Okropny bol, ktory rozpierdala cie na kawalki, kazdego dnia.
Chore.
To jest kurwa chore.
Ide spac.
Jutro czeka mnie trudna rozmowa.
Nie wiem jak to bedzie.