Zrobiłam obiad. Jesc trzeba.
Posprzatac nie mam dzisiaj siły.
Wszyscy śpią.
A ja siedze i mysle,
mysle i pisze.
I mam taki syf w głowie, ze nie mam pojecia od czego zaczac.
Wrócil.
Siedzi w kuchni, to jest tak, ze mamy mieszkanie podzielone na pol.
Jego ojciec i brat w jednym pokoju.
A my w drugim.
I chcac nie chcac, musze go ogladac.
Nie mam sily z nim rozmawiac, probowal.. znowu sie poklocilismy.
Nie mam pojecia co mam mu powiedziec. Bo gdy mowie, co lezy mi na sercu, on i tak nie rozumie.
Faceci nic nie rozumieja.
Boje sie przyszlosci z nim.
Nie widze tego.
Musze to zakonczyc, bo juz zbyt wiele razy go zranilam. Nie chce dalej tego robic, choc i tak ciagle ranie i ranie.
Przerasta mnie to wszystko.
***
W poprzedniej notce wspomnialam o milosci.
Tej z przed 7 lat.
7 lat temu poznalam chopaka, dwa lata starszego ode mnie. Bylismy gowniarzami. Sadzilam, ze ten "zwiazek" przetrwa z dwa gora trzy miesiace. Mylilam sie. Bylismy cztery lata ze soba. Codziennie spedzalismy ze soba czas, praktycznie przez jakis czas ja mieszkalam u niego, pozniej zmarl mu ojciec i wprowadzil sie do mnie.
Zaszlam w ciaze, chcielismy tego.
Mimo iz bylismy gowniarzami, chcielismy miec dziecko.
Rozstalismy sie, zaczelo sie psuc, zdradzal mnie. Nie szanowal, ale ja wybaczalam, bo kochalam.
W koncu powiedzialam dosc. Wyjdz i nie wracaj.
Zalozyl nowa rodzine. Nami sie nie interesowal.
Mial nas w dupie przez dwa lata.
Ale ja mimo to czekalam, wiedzialam ze wroci. Kochalam.
I wrocil. 5 miesiecy temu. A ja znowu otworzylam przed nim serce.
Wpuscilam go na nowo do naszego zycia, dalam szanse.
A on po czterech miesiacach wyszedl i juz nie wrocil.
***
Wyszedl.
Pewnie przyjdzie pijany i znowu bedzie kolejna awantura.
Mam jednak nadzieje, ze nie wroci na noc.
Na dowidzenia zapytal czy to koniec, a ja nie potrafilam mu odpowiedziec.
Uwaza, ze sie nim zabawilam.
Ale to nie tak. Ja probowalam, chcialam cos poczuc, zakochac sie.
Jednak ktos, kto miesiac temu zniknal z dnia na dzien z mojego zycia, zabral cos ze soba i nie oddal.
Moje serce.