photoblog.pl
Załóż konto
Dodane 2 CZERWCA 2016
815
Dodano: 2 CZERWCA 2016

Każy dzień ma swoją rutynę.

Dzwoni budzik i wraz z jego dżwiękiem zaczyna się kolejny dzień.

Mechanicznie wykonuje te same czynności. 

Stawiam dwa kubki, do jednego wsypuję kawę, do drugiego wkładam saszetkę herbaty, nastawiam czajnik...

Pędzę do łazienki na poranny rytuał ukrywania swoich niedoskonałości i maskowania wiecznego niewyspania. 

Już dawno przestało mi to sprawiać przyjemność, ale z wiekiem stało się przykrą koniecznością. Patrząc w lustro, gdy maluję jedno oko, układam w myślach listę zakupów i planuje co zrobię na obiad. 

Potem szybkie śniadanie, w pośpiechu prasowanie bluzki, rzut okiem na monitor telewizora, z którego ciurkiem płyną najświeższe wiadomości i prognoza pogody.

W pośpiechu chwytam komórkę, klucze do mieszkania i kluczyki do auta. Szybki buziak i już mnie nie ma. Pędzę.

Otwieram mój mały, kapryśny samochód. Jeśli odpali, to znak, że będzie dobry dzień. W ciszy odmawiam błagalną prośbę... odpal, proszę odpal. Może nie będzie korków, a ja nie spóźnie się do pracy.

Czas płynie... korki są, a ja znowu się spóźniam. Włączam komputer i zaczyna się kolejny dzień w pracy. Czas teraz płynie wolniej....

Zanim wybije 15:30 mam już spakowaną torebkę i zmienione buty. Łapię kluczyki i lecę. Nie czekam na windę. Zbiegam schodami. Wyjeżdzam z parkingu i standardowo dołączam do sznuru samochodów. Słuchając muzyki, podjeżdżam metr... i jeszcze jeden...

Po kilkunastu, lub klikudziesięciu minutach w zależności od dnia i uprzejmości innych kierowców, parkuje pod marketem. W pośpiechu przemierzam dobrze znane alejki, chwytam z półek to co jest mi potrzebne i przeciskam się do kasy. Czas znowu przyspieszył, bo już jest po czwartej, a ja muszę zdążyć z obiadem na piątą. Wpadam do mieszkania, rzucam torby i zaczynam walkę z czasem.

Jeśli ktoś powiedział, że nie da się robić kilku rzeczy na raz to znaczy, że na pewno był to mężczyzna. 

Jakieś 30 minut później mam gotowy do podania obiad. Łapię oddech i zastanawiam się czy zdąrzę jeszcze nastawić pralkę. Chwilę później słyszę zgrzyt klucza w zamku. 

Jem choć już dawno przestało mi burczeć w brzuchu a jedzenie straciło smak. W ciszy jaką przerywa brzdęk sztućców i dialog toczący się między bohaterami telenoweli płynącej z TV, rozmyślam o mamie i jej pierogach, o tym kiedy powinnam zapłacić rachunki i czy kurz, który mruga do mnie znad parapetu nie dostanie nóg jeśli jeszcze dzisiaj go nie zetrę.

Moje rozmyślanie przerywa pytanie jak mi minął dzień. Zastanawiam się co odpowiedzieć. Czuję, jak żal, który siedzi gdzieś we mnie powoli podchodzi mi do gardła i utrudnia przęłknięce kolejnego kęsu. Toczę ze sobą walkę czy pozwolić mu wypłyną i na chwilę sobie ulżyć czy jednak milczeć. Rozważam czy wyjść na czepialską zołzę szukającą powodu do kłótni czy raczej odpuścić.

Mój czas minął, bo rozmówca skończył jeść i wyłożony na kanapie z telefonem w ręce już zapomniał, że zadał pytanie, a ja nie odpowiedziałam. Są ważniejsze sprawy, ktoś inny potrzebuje porady lub chwili rozmowy. Trzeba tyle załatwić, tyle rzeczy sprawdzić, może pomóc komuś, kto do tej pory oddzywał się tylko, gdy czegoś potrzebował.

Nie mam sił, by ciągle walczyć o swoje miejsce. O uwagę. O rozmowę. O czas.

Nie będę walczyć z pracą, pasją, rodziną... Nie będę się tłumaczyć.

Nie będę udawadniać, że to nie ja jestem zła i nie potrafię się porozumieć. Nie będę się zastanawiać dlaczego i czy mogłam temu zapobiec. Nie będę się martwić jak to dalej będzie. Nie będę planować, w którym rogu naszej działki zrobię sobie warzywniak. Nie będę prosić. Nie będę oczekiwać wsparcia. Nie będę oczekiwać słowa sprzeciwku, gdy ktoś źle o mnie mówi lub źle traktuje. Nie będę komentować i oceniać.

Nie będę...

Czuję się jak porzucony pies, ale zabieram swój żal i pretensję. Przełykam je i w milczeniu zbieram talerze po obiedzie.

Nastawię zmywarkę, pralkę. Pójdę pobiegać, by przewietrzyć głowę i wypocić złość. Obmyślę nowy plan.

Zastanowię się nad jutrem... 

Może jutro będzie inaczej?