Ona chyba nie kocha już jego. Nie wiem czy tak to należy rozumieć. Nie wiem czy czas, jaki ze sobą spędzili, był na tyle długi, żeby móc się w sobie odkochać. Teraz zapewne można to nazwać monotonią, przyzwyczajeniem lub po prostu świadomością, że złożyłam przysięgę i nie mam zamiaru jej łamać. Nie wątpię, że pojawia się myślenie w stylu co powiedzą ludzie? Jak się z tym będą czuły dzieci?. Nie zrobi tego. To wbrew jej zasadom. Będzie zgrywała dobrą żonę, dobre małżeństwo oraz uśmiech, który nie schodzi jej z twarzy, mówiący, że wszystko jest w porządku, nie ma żadnych problemów i jestem chodzącym szczęściem. A pośród czterech ścian? Zwykły smutek, złość, żal do siebie, że przecież człowiek, z którym była tak strasznie długo i który miał być jej prawdziwym mężem, zostawił ją. Nie takiego życia chciała. Nie tak potoczyły się jej losy. Miała inne plany, chciała czegoś innego. Ale niestety - nie zawsze ma się to, czego chce, a pieniądze nie leżą na ulicy ot tak.
Za to on nadal ją kocha. Świata poza nią nie widzi. Mimo licznych kłótni i pretensji, nadal widzi w niej miłość swojego życia. Żałuje wielu wypowiedzianych słów, ale tak jak jej, ciężko mu powiedzieć przepraszam. Oboje są uparci. Unoszą się honorem i żadne z nich nie poda ręki na zgodę. Z czasem zapominają o całej sytuacji i znów rozmawiają ze sobą. Zawsze wraca z pracy zmęczony. Ma już swój wiek i wie, że nie na wszystko może sobie pozwolić. Ciało daje się we znaki. Ale nie narzeka. Zarabia na rodzinę, na życie, bo przecież coś trzeba jeść. Robi to, o co się poprosi. Często jest roztargniony i czasem roztrzepany, lecz pomimo złego samopoczucia i tak ciągle żartuje. Lubi się śmiać. Interesuje go motoryzacja, historia i nowinki naukowe. Porozmawia, rozśmieszy, zawiezie gdzie tylko chcesz. Nie myśli o bólu, który w sobie nosi. Nie wiem czy wie, co się tak naprawdę dzieje. Może nie chce wiedzieć, ale wiem, że się stara. Czasem wszystko się dzieje tylko dlatego, żeby się wyżyć. Wyrzucić z siebie te niechciane emocje. Ale dlaczego kosztem drugiego człowieka? Dlaczego inni muszą też to poczuć? Czemu warto niszczyć innym humory - czy to naprawdę jakaś satysfakcja?
W wieku 20 lat staram się zrozumieć rozumowanie bliskich mi ludzi. Nie jestem z tych rozmownych. Bardziej należę do słuchaczy i obserwatorów. Nie raz chciałabym pomóc, ale wiem, że i tak nic nie wskóram. Źle mi z tym, że moje zdanie jest nic nie warte. Ale przyzwyczaiłam się do tego. Czasem po prostu odpuszczam. Brakuję mi już sił i cierpliwości. Przeżywam to w sobie i może kiedyś wygarnę to wszystko, by poczuć się choć na chwilę czysta jak łza.