Żyję. Mam się dość dobrze. Ale na ogół nawet nie mam kiedy pomyśleć.
Mam męża. Mam dziecko. To cudowny chłopczyk, moja największa miłość. Ale dziś nie chcę o nim pisać. Mam dość tego że w oczach wszystkich całe moje życie kręci się wokół niego.
Boże, jak ja się zestarzałam. Mam już prawie 24 lata. Zrobiłabym wszystko aby przenieść się do alternatywnego świata, zapomnieć wszystko i mieć znów 19 lat. Ale tym razem nie zmarnować tych lat na bulimię. Tylko żyć...
Kocham mojego męża, ale za szybko wyszłam za mąż.
Kocham mojego syna, ale całe moje życie teraz umyka mi....
Tutaj nawet nie ma nic sensownego do napisania. Prawda jest taka, że jestem kurewsko zmęczona. Że chce mi się rzygać na moje życie, zwłaszcza w takie noce jak teraz. Ale czy to cokolwiek zmieni...
Nikt mnie już nie pamięta. Ale czy tak naprawdę jestem warta pamięci?
Czuję się zakurzona, niechciana. Skazana na męża. Okej, kocham go, wiem że on kocha mnie. Ale ta monotonia, to jego zachowanie, no nie będę tutaj o tym pisać. Bez sensu się żalić. Taki żal nie przynosi nic dobrego. Nigdy. Najlepiej nic nie mówić, nic nie pisać, wciąż udawać i pogodzić się z tą nieszczerością wobec siebie.
Rzygam. Naprawdę znów to robię. Chyba ze stresu, chyba z nerwów. Na szczęście dość rzadko. Tylko jak za dużo zjem. Napadów nie mam od X lat. Ale czasami muszę pochylić się nad toaletą i pozbyć się negatywnych uczuć. Przecież tak dobrze znam tą metodę. Jak zawsze nie zawodna. Żeby nie było dziś tego nie robiłam. Ale zbierają się mojej głowie złe myśli i chyba niedługo trzeba będzie się zabawić.
Boże, 24 lata. Co za beznadzieja.