Odzywam się po prawie roku. Przepraszam, że z takim opóźnieniem odpisuję na komentarze, na prywatne wiadomości - jestem zaskoczona, że ktokolwiek jeszcze tutaj czasem wchodzi, aby zobaczyć co u mnie. Jak pewnie zauważyłyście, wchodzę tutaj bardzo rzadko. Na ogół wracam tutaj kiedy mam gorszy dzień, chwilę słabości albo jakąś reflekcję na temat ED. I dziś właśnie mam takową refleksję... Ale od początku.
Co u mnie? Jest dobrze, życie gna przed siebie tak bardzo szybko, często za nim nie nadążam, albo inaczej - gdzieś mnie ciągnie za sobą, migają mi obrazy, i nagle zauważam, że jestem już tak daleko... kilka miesięcy w czasie dalej, kilka lat... Ale z drugiej strony trzymam kurczowo te urywki które widzę, koduję głęboko w pamięci i buduję z nich swoje wspomienia i historię.
Mój syn ma już półtora roku i dalej uważam, że to najcudowniejszy dzieciak na świecie. Obecnie jestem w drugiej ciąży - również z chłopakiem. Będzie drugi syn, więc pierwszy będzie miał kompana do zabawy.
Chyba jeszcze nie zwierzałam się Wam, jak to jest byłej bulimiczce w ciąży. Więc jak...? Chyba wszystko zależy od ciąży. Ale mam niezbite dowody, że z bulimi nigdy całkowicie się nie wychodzi - ale o tym napiszę nieco później.
Pierwsza ciąża (a w zasadzie druga, ale pierwsza była poroniona i już nie wracajmy do tego) była chyba łatwiejsza, choć oczywiście panicznie bałam się przytyć - jak to osoba z ED. Dlatego bardzo mocno trzymałam kontrolę. W żadnym razie się nie głodziłam, nie obżerałam. Jadłam wzorowo. No ok, czasami zdarzało mi się sprowokować wymioty, ale bardzo rzadko. Ale generalnie jadłam super - miałam twarde zasady nie jedzenia po 20, bardzo uważałam na słodycze i fastfoody. Ok, czasem coś tam zjadłam, ale rozsądnie. Rosłam około kilogram na miesiąc i do tego los sprawił, że miałam wyjątkowo mały brzuch. Na prawdę. Do 7 miesiąca prawie, że nie było widać, że jestem w ciąży. W 9 miesiącu miałam zgrabną piłeczkę (choć oczywiście czułam się momentami jak czołg). Łącznie przytyłam 15kg (pod koniec ciąży rosłam znacznie szybciej). To co uwielbiałam - wszyscy dziwili się z mojego małego brzucha. To było dla mnie bezcenne i uszczęśliwiało mnie. I wiecie co? To wszystko tylko świadczy, że wciąż byłam chora i zdrowo pierdolnięta na punkcie jedzenia.... Ale cóż. Urodziłam i momentalnie wrociłam do wagi sprzed ciąży.
A ta ciąża? To już inna historia. Nie chcę jej demoralizować, ale mam wrażenie, że jestem bez przerwy głodna. Próbuję ze sobą walczyć, uwierzcie ale na ogół moja silna wolna wytrzymuje natarcie jedzenia przez kilka dni, a potem znów jest to samo. Nie zrozumcie mnie źle - to nie tak, że siedzę w lodówce i pochłaniam wszystko jakbym miała napad. Bez przesady. Ale mam smaczki na różne rzeczy, zwłaszcza na słodkie i najchętniej jadłabym to po 20 kiedy już starszy syn śpi a ja mogę chwilę odpocząć i obejrzeć serial.
Dlaczego jeszcze ta ciąża jest trudna dla mnie? Bo o ile w pierwszej ważyłam się sama w domu, a potem tylko na wizycie podawałam lekarce swoją wagę (nago, naczczo, same wiecie), teraz ważą mnie przed wizytą pielęgniarki i to jest dla mnie strasznie stresujące doświadczenie. Doszło do tego, że w na kilka dni przed wizytą mocno ograniczam jedzenie, a w dniu kiedy tam idę nie jem śniadania, prawie nie piję i ubieram jak najlżejsze ubrania mimo, że jest zima, żeby tylko ta głupia waga pokazała jak najmniej. A i tak rosnę póki co 2kg miesięcznie...
I jeszcze jeden powód - mój brzuch. Tym razem jest inny, już sporo urosł a to dopiero piąty miesiąc. No po prostu widać, że jestem w ciąży na pierwszy rzut oka. Ja rozumiem, że jest chwilowy, jest zresztą magiczny, bo czuję ruchy malucha i w ogóle. I byłoby ok, gdyby nie... no właśnie, i tutaj jak zawsze muszą pojawić się ci "cudowni, dobroduszni" ludzie, rodzina, znajomi, którzy to muszą mi mówić to co wiem doskonale, że "oj mam już taki widoczny brzuszek, nie to co w poprzedniej ciąży" I wciąż porównują, komentują, pytają się o mój apetet, o moją wagę. Nie mogę tego znieść po prostu.
Czułam się zdrowa, a teraz znów wpadłam w ten wir myśleniu u wadze, o jedzeniu. Wciąż myślę o jedzeniu, zwłaszcza jak już zjem, to zaraz mam wyrzuty sumienia, myślę, analizuję, patrzę się w lustro i czuję wstyd. WSTYD przed samą sobą i przed tymi innymi ludźmi, a przecież powinnam mieć ich słowa głęboko gdzieś, bo tak naprawdę oni paplają to bezmyślnie, a ja jestem ponad nimi, ponad ich opiniami, to moje życie, mój brzuch, moje dzieci i nikomu nic do tego. Ale w głowie i tak jest to, co jest...
A teraz jeszcze tylko wspomnę o "wychodzeniu" z bulimii. Jakiś czas temu natknęłam się na bardzo interesującego bloga - wilczogłodna (wygooglujcie sobie). Nie ze wszystkim się zgadam, ale co do jednego autorka ma stuprocentową rację. Bulimia to nałóg. Nie będę się tutaj zagłębiać dlaczego, jak będziecie chciały same to przeczytacie na jej blogu. Pomyślmy o nałogach. Alkoholik nigdy nie może już wypić alkoholu. Palacz nie może zapalić. Powrót do tych zachowań powoduję lawinę - raz szybszą i gwłatowną, innym razem nawrót skrada się podstępnie, powoli, po cichu i nagle zdajemy sobie sprawę, że wróciliśmy do punktu wyjścia. Tak jest z tą cholerną bulimią. Możemy być zdrowe, możemy nauczyć się znów jeść, nawet nie myślimy o jedzeniu i traktujemy je jak naturalna część życia. Nie wymiotujemy. Nie głodzimy się. No po prostu cud, miód i orzeszki! A gdy nadzejcie chwila słabości, której nie podołamy, bulimia czycha i pojawia się, niby z nikąd, niby nie wiadomo kiedy. Najpierw powoduje wyrzuty sumienia, znów obwiniamy nasz wygląd o nasze lęki czy porażki. Znów wraca temat jedzenia. Nawet gdy nie ma napadu - jesteśmy zbyt pełne? Trochę za dużo zjadłyśmy na imieninach u cioci? Hmm a gdyby tak zwymiotować? "To przecież nic takiego, tu nie chodz o wagę, ja tylko jestem zbyt pełna, chcę sobie ulżyć". Pierwsze wymioty, potem drugie, może trzecie i jeszcze kolejne. I teraz albo się ogarniamy i znów wracamy do pionu albo zalewa nas powódź i toniemy.
Ja póki co jestem w zawieszeniu. I to już od dłuższego czasu. Tak jak pisałam - czułam się zdrowa. Nie byłam i nie jestem. Jestem od wielu lat w tym stanie zawieszenia i raz jest super dobrze, raz jest gorzej - na szczęście nigdy nie jest tak źle jak było kiedyś i oby już nie było. Ale tworzę iluzję przed samą sobą, wmawając sobie, że jestem ok.
Nie jestem. Muszę nauczyć się żyć z bulimią i przestać wracać w te durne schematy. Wyciszyć nałóg. Może kiedyś mi się uda, kto wie.
Inni użytkownicy: merymery2natala2137bizghomissremarkable1asia0211winstzawodowybarbariaanpapierowemiastorafalpaczes
Inni zdjęcia: Surprise qabiTam będzimy bluebird11Omohhnkhfg kurdupelpunk1477... maxima24... maxima24Zima 2025r. rafal1589Beza gorąca. ezekh114Piesek merymery2Koń na resorach bluebird111412 akcentova