Nie jest mi łatwo tutaj pisać. Tak bardzo długo tłamsiłam swoje myśli, zwłaszcza te negatywne, w obawie iż wszystko wybuchnie, że znów będzie źle, że znów zacznę upadać. Po wielu miesiącach straciłam możliwość myślenia... Aż wreszcie zaczęłam się topić w iluzji, którą wytworzyłam w sobie i wokół siebie.
Mogłabym wykrzyczeć, ale strach zamyka mi usta. Nie mam (i nie chcę) z kim pogadać.
Ale dziś chyba się odważę. Chociaż troszeczkę.
Za trzy miesiące biorę ślub i jestem przerażona. Kocham mojego narzeczonego, ale on mnie coraz bardziej denerwuje. Uświadomiłam sobie, że mam dopiero 22 lata i że to może jeszcze nie czas... Że on też mógłby się nieco bardziej starać. Odkąd jestem z nim w ogóle nie wychodzę do ludzi, a jak już spotkam się z jakąś koleżanką na piwo mam wyrzuty sumienia. On sam też przestał wychodzić. Razem mieszkamy, razem pracujemy, razem śpimy. Spędzamy razem 24 godziny na dobę, a ja zaczynam się tym dusić. Chcę gdzieś iść... wyszaleć się. To nie tak, że on mi zabrania. Niby nie. Ale ja wiem, że coś go wtedy gryzie. Ostatnio wyszłam z propozycją, że pójde z koleżanką potańczyć i wrócę nocnym i żeby on też się z kimś spotkał. To niby ok, ALE... "może potem się spotkamy i wszyscy razem pójdziemy gdzieś potańczyć..?". To zaczyna robić się chore! Ja też mam swoje życie... Chce mi się po prostu płakać. Jeszcze gorsze jest to, że jemu jest tak spieszno zostać ojcem. Chce mnie wrobić w rolę szczęśliwej żony i mamuśki? A co z moim ciałem..? Ja na pewno z wielkim trudem zaakceptowałabym zmiany związane z ciążą, jeśli w ogóle umiałabym to zrobić. Im bardziej o tym myślę, tym mam bardziej dość.
Jego rodzina mnie uwielbia, kocha wręcz. Wszyscy wpatrzeni są w nas jak w obrazek. Jacy to my cudowni nie jesteśmy, jak do siebie pasujemy, jakie śliczne dzieci mieć będziemy... Moja rodzina zresztą tak samo.
Nawet gdybym chciała odejść, nie mam dokąd wrócić, bo matka już dawno przerobiła mój pokój na swoją sypialnię, a ze swojego zrobiła salon. I na pewno by mnie tak nie chcieli, ja zresztą też bym tam wracać nie chciała.
Poza tym te stare czasy za którymi tęsknię, tak naprawdę były paskudne. Przecież doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Dzień w dzień piłam po ileś tam piw, wracałam piana do domu, później rano do pracy. Nie miałam prawdzwicych przyjaciół, nikt o mnie nie dbał, nikt mnie nie kochał. A narzeczony dba o mnie jak o księżniczkę i kocha mnie bardzo.
Więc nie chcę odchodzić. Ale czasami włącza mi się panika, i wtedy chcę płakać i nie mogę znieść jego widoku w samych bokserkach.
Jakby tego było mało tak strasznie mi zdrowie nawala, że zaczynam się na poważnie martwić. Byłam dziś u lekarza i coś mam nie tak z trzustką i insuliną, muszę iść na kolejne badania. Wszystko w organiźmie mi się sypie. Jak nie to, to tamto. Kiedy byłam zdrowa świadomie robiłam sobie krzywdę. A teraz kiedy zaczęłam siebie jako tako akceptować, wszystko się wali.
Na koniec dodam, że nie zawsze tak myślę. Są dni, gdy naprawdę wszystko jest ok, wszystko akceptuję takie jakie jest. Ale musiałam wreszcie gdzieś to napisać.
Amen.
Inni zdjęcia: Ja nacka89cwaUgh. chasienka:) dorcia2700Okno papieskie nacka89cwa... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24