Piszę, bo nie mam się gdzie podziać. Mam nadzieję, że tym razem nikt nie będzie próbował mnie napastować z jego powodu...
Nie potrafię ani go usunąć, ani założyć nowego. Tutaj jest część moich wspomnień wydrapanych krwią.
U mnie dużo się zmieniło. Ostatni raz pisałam tutaj w lipcu 2014... No to pokolei. Stopniowo dochodziłam do siebie po bulimii, aż do czasu kiedy dowiedziałam się pod koniec sierpnia, że jestem w ciąży. Nie byłam zachwycona, nienawdzę dzieci. Bałam się, że przytyję. Ale obiecałam sobie, że będę o siebie dbać. Nie wymiotowałam. Prawie. Zdarzyło się raz na jakiś czas, może nawet częściej. Ale naprawdę się starałam. Tyle, że wizja wielkego brzucha po prostu mnie przerażała.
Na początku października płód obumarł.
Już się pozbierałam. Staram siebie nie obiwniać. Nic nie poradzę, że mi nawala organizm.
No własnie. Co to zdrowia, to jest różnie. Przez lata odchudzania i rzygania zepsułam w sobie bardzo dużo rzeczy. Nieregularne miesiączki to całkowita norma - ale jak widać nie jestem bezpłodna... Ale mam inne problemy. Właściwie to co chwilę coś nowego mi dolega. Problemy z żołądkiem, dalej walczę z anemią i jakoś co chwila wraca, niskie ciśnienie, ospałość, nagłe bóle w różnych miejsach ciała.
A jeśli chodzi o stan psychiczny to lęk przed ciałem. Ale to już ciężko wytłumaczyć. Mój stan psychiczny jest na dobrym poziomie, generalnie wiodę dobre życie. Tylko czasami napadają mnie lęki, ataki paniki. Ważę obecnie 64 kilogramy. To tylko kilogram czy dwa więcej niż wtedy, gdy po wszystkim rzygałam. Wygrałam z efektem jojo i teraz jem normalnie a ta waga utrzymuje się od bardzo długiego czasu. Jem zdrowo, czasem nie pogardę słodyczami czy nawet fastfoodem. Ogólnie jedzenie nie sprawia mi problemów już.
Gorzej z akceptacją innych rzeczy, ale o tym nie będę tutaj pisać.
Boli mnie to, że już nawet tutaj nie mogę napisać wszystkiego o czym bym chciała i wylać łez. Już teraz nie.