Zdjęcie pochodzi z meczu Miedź Legnica - Elana Toruń z sezou 2008/2009. Być może z 2009/2010, ale nie chce mi się sprawdzać. Wiem, jestem leniwy, chociaż paradoksem jest to, że nie chcę mi się szukać takiego szczegółu, bo bardzo lubię szczegóły i drobiazgi.
Dzisiaj chciałem napisać kilka słów o wyjazdach z racji tego, że całkiem niedawno zaliczyłem pięćdziesiąty ligowy wyjazd na Miedź. Jak na mój wiek to bardzo dobra liczba, mówiąc nieskromnie, ale koniec o mnie. Wyjazdy... Jest to najważniejszy czynnik, według którego można określić siłę ekipy. Dobra ekipa jeździ w dobrych liczbach na wyjazdy, nie miewa zer wyjazdowych i w razie nagłego wypadku podejmuje rękawicę na wyjeździe. Dzisiaj, w dobie wyjazdów często gęsto czterocyfrowych( 1000 lub więcej osób na wyjeździe), fanatyzm zanika. Nie ma tej specyfiki, klimatu i (nie) jeden bóg wie czego jeszcze. Mecz wyjazdowy, na którym melduje się tyle osób to typowa masówka. Multum pikników, pozerów i innej maści wynalazków. Najlepsze wyjazdy to takie, na które jedzie się grupą, w której każdy się zna. Dziękuję bogu, nie, nie, nie temu, który nazwał się bogiem i umarł na krzyżu, że nie jestem kibicem Śląska, Legii, Wisły czy innej ekipy, która jeździ na wyjazdy w tak dobrych liczbach. Cieszę się, że niektóre wyjazdy Miedzi są olewane przez większość, a jadą na nie tylko prawdziwi kibice. Kibice - fanatycy. Jadą po to, żeby nie było zera. Jadą dlatego, że kochają jeździć za swoim klubem. Dla takich ludzi mam zajebisty szacunek. Jadąc na wyjazd w, załóżmy, 10 osób jest więcej przygód niż jadąc w 200 do Wałbrzycha. Wałbrzych - pojechać, mecz, wrócić. Bydgoszcz - milion rozkmin, faz, strachu, śmiechu i ten sam bóg co wcześnej wie co jeszcze. Po prostu wspaniała przygoda. Poza tym tak rodzą się przyjaźnie. Jeśli przejedzie się z kimś dziesiątki tysięcy kilometrów poznajesz ludzi, którzy Ci towarzyszą. To jest piękne... Napisałem strachu. Każdy, kto powie mi, że nie boi się - uznam go za kłamcę. O jaki strach chodzi, wie ten, kto był kiedykolwiek w sytuacji kryzysowej. Jest to zdrowy strach, nie taki, jak strach przed pająkami na ten przykład. Jest to strach, który dodaje Ci siły, odwagi i sprawia, że idziesz w ciemno. Ciężko to opisać stukając w klawiaturę, to po prostu trzeba przeżyć. Tak jak nie opisałbym jak to jest całować kobietę, którą się kocha komuś, kto nigdy się nie całował i nigdy nie był zakochany. To po prostu trzeba poczuć. Jeden poczuje i mu się to nie spodoba, drugi nie może bez tego żyć. Chodzi mi teraz ogólnie o klimat kibicowania, nie tylko o strach. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy. Mecze, wyjazdy, awatury, robienie opraw wywarły ogromny wpływ na moje życie. Teraz myślę zupełnie innymi kategoriami niż kiedyś. Poznałem przyjaciół, których jestem pewny w każdej sytuacji, wiem że mogę na nich liczyć, wiem, że oni mogą liczyć na mnie. Tak naprawdę więzi, które mam z nimi powstały na wyjazdach, ot taka specyfika.
Ciężko to opisać, to tak jakby opisywać osobie głuchej od urodzenia jak to jest słyszeć muzykę. Można gadać, gadać, gadać, gadać i jeszcze więcej gadać a i tak osoba głucha nie poczuje tego. Tutaj jest mała różnica... Ty, czytelniku, jeśli nie jesteś kibicem, zawsze możesz nim zostać i zarazić się fanatyzmem, bądź nie. Wszystko zależy od Ciebie, ale pamiętaj, każdy wybór w Twoim życiu ma konsekwencje. Ja zostałem fanatykiem...