Półtorej miesiąca przed maturą ja tracę zapał i motywację. Piszę gorzej matury, nie chce mi się uczyć, po prostu już jestem zmęczona. Jak można się uczyć ciągle tego samego od roku? Przygnębia mnie nadmiar czasu, którego nie wykorzystuję tak, jak powinnam. Wiem, że nie powinnam odpuszczać na ostatniej prostej, a z drugiej już mam tego dość, zwłaszcza kiedy widzę, że to nie wychodzi mi tak jak chociażby 2 miesiące temu. Zastanawiam się, czy nie zrobić sobie przerwy w święta, może to mi trochę pomoże, choć jak teraz to napisałam to poczułam wyrzuty sumienia, więc jak tu siebie zrozumieć i sobie pomóc? Z jedzeniem natomiast jest bardzo różnie, już dawno nie miałam typowego napadu, ale denerwuje mnie ta nieregularność, niezdrowe posiłki i brak ruchu. Nienawidzę ćwiczyć w domu, wstydzę się biegać na dworze, a tym bardziej na siłowni. Podziwiam grubszych ludzi, którzy walczą o sylwetkę, a sama dla siebie nie mam ani krzty zrozumienia. Wydaje mi się, że powinnam najpierw schudnąć, żeby zacząć ćwiczyć na siłowni. To żałosne.
Dzisiaj kończę terapię i przekonuję się, że mnie to nie obchodzi. Tydzień temu jeszcze myśłałam, że to trochę boli, a obecnie znowu powróciło nastawienie "mamwszystkogdzieś", bo tak chyba łatwiej, prościej jest uporać się ze stratą. Udać, że jest się twardym i tak świetnie sobie ze wszystkim radzi. Tylko ile można? Ile można żyć w kłamstwie?
Trochę mi lżej, jak to tutaj napisałam.