zasnęłam przed trzecią i mimo to, że mama mnie rano budziła, wstałam po piętnastej. nie wiem jakim cudem, ale nawet nie drgnęłam, chociaż podobno krzyczała, że mam wstać i odkurzała mi w pokoju - no mistrz. zaraz po obudzeniu się poszłam się troszkę ogarnąć, a potem gadałam jakieś pół godziny z Paulu i Klaudzią przez telefon :) mam nadzieję, że najpóźniej do środy wyzdrowieję, bo chcę iść w końcu z tymi downami na dwór, a nie zamulać w domu, pół dnia siedząc przed kompem, drugie pół jedząc i śpiąc :/ poza tym jak patrzę przez okno to podwójnie wzrasta mi chęć na wyjście z domu, bo jest taka pięęękna burza no. cóż, siemanko.