Zasłodziłam się. Zjadłam 10 gram chałwy i 3 białe michałki po 15 gram każdy. To jakieś 400 kalorii, daj boże by poszło w cycki. Ogółem życie ostatnio zbyt mi słodzi. Jakby chciało zrekompensować to, że długi czas było raczej bez smaku, a czasami wręcz nieprzyjemnie kwaśne. Życie lubi się nami bawić. Daje nam to czego chcemy wtedy, gdy już dochodzimy do wniosku, że tego nie chcemy. Tak, jak widać dzisiaj będzie bardzo pesymistycznie. Wbrew pozorom to nie wydźwięk mojego stanu emocjonalnego. To po prostu myśli.
Facet chce się zabić. Zapewne z powodu niezdolności zapomnienia o śmierci kochanka. Planuje to zrobić w bardzo "przeciętny" (aczkolwiek to słowo brzmi trochę makabrycznie) sposób, a mianowicie przez strzelenie sobie w głowę. Reszta scenariusza nie jest już tak przeciętna. George ( tak, bohater "Single Man'a" ) co do minuty planuje ten "ważny" dzień, w którym pożegna się z tym światem i poczuje... właściwie to raczej nic nie poczuje, ale zakłada, że poczuje ulgę. Sprząta biurko na uniwerku, dopija do dna (bodajże) whisky, wyjmuje rzeczy ze skrytki w banku, a dla gosposi zostawia w lodówce kopertę z pieniędzmi. Dosyć groteskowo wygląda kartka pozostawiona przy garniturze i krawacie z napisem "Na węzeł windsorski proszę", ale oczywiście wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. Czy nie o to chodzi, by być Panem Własnego Życia? On odzyskałby nad nimi całkowitą kontrolę, którą stracił gdy w wypadku zginął jego życiowy partner. Zatem profesor w średnim wieku układa się na łóżku z pistoletem i tu zaczynają się problemy. Nie pasuje mu taka i inna pozycja, nie może się zdecydować czy zabić się z poduszką pod głową czy może w śpiworze. Pytanie - czy to ten przesadny perfekcjonizm który determinuje jego życie czy może jednak brak przekonania co do podjętej decyzji? Poczynania George'a wyglądają cokolwiek zabawnie i niejeden człowiek roześmiałby się widząc te sceny wydarte z kontekstu... ale tak naprawdę lepiej byłoby się zastanowić czemu właśnie tak się dzieje?
Plan zabicia się przerywa telefon od przyjaciółki. Tak, oczywiście, byli umówieni na kolację. Następnych pare godzin - wieczór z byłą kochanką, whisky pita ze studentem w knajpie która ma duże znaczenie dla bohatera, kąpiel nago w zimnym morzu ... tych parę pozornie nieistotnych wydarzeń uświadamia mu, że jednak warto żyć.
W momencie gdy, długo oczekiwane i zapomniane ,radość i uspokojenie przychodzą , przypadkiem wraz z nimi pojawia się ... śmierć.
To właśnie te filgle losu. Nigdy do końca nie będziemy pewni czy to my kierujemy życiem, czy to życie kieruje nami. Czy ta wiedza jest nam potrzebna? Na to ciężko już odpowiedzieć. Można przecież ukoić umysł fałszywym przekonaniem, że faktycznie władamy każdym dniem. To jedno z tych kłamstewek które nie jest grzechem, chociażby w teorii. A nawet gdyby nim było.... to czy to takie złe, że ratujemy samych siebie? Czasami trzeba... chociaż próbować.