Bardzo chciałabym znowu poczuć zapach mokrej trawy po deszczu. Zamiast tego otrzymałam zadziwiająco dziwnie pachnący śnieg, za którym jeszcze nie zdążyłam się stęsknić. Chciałabym też wielu innych rzeczy. Ale to wszystko traci jakiekolwiek znaczenie gdy zaczyna świecić słońce. To takie proste...
Niedzielny film? "Wyśnione miłości" Dolana. Byłam (i jestem) pod wrażeniem. Nigdy nie sądziłam, że tak młody człowiek ( 22 lata, skończył pięć dni temu ) może stworzyć tak piękny film. Poczynając od kompozycji, a na kolorach kończąc, przyglądanie się każdemu kadrowi jest niebywałą przyjemnością; istna uczta dla oczu. Nawet gdyby wyłączyłoby się dźwięk film dalej by zachwycał i przekazywał emocje - pełne rozpaczy próby zwrócenia na siebie uwagi, dramat niespełnionych miłości, rozpad przyjaźni dwojga ludzi, którego przyczyną była własnie wyśniona miłość - a nawet dwie - rzekomo jedno z najszlachetniejszych uczuć.
Paradoksalnie kunsztowny obraz nie odpowiada fabule - opartej na starym jak świat schemacie; dwoje przyjaciół zakochuje się w tej samej osobie. Oczywiście uczucie którym obdarzony zostaje Nicolas ( męski odpowiednik femme fatale ) jest przez niego nieodwzajemnione. Dolan poszedł jednak trochę dalej i wprowadził coś bardziej nowatorskiego - fakt, że przyjaciółmi są Marie i Francis, kobieta i mężczyzna, to już nie taki typowy przypadek. Czy jednak to zmienia postać rzeczy? Nie, schemat jest ten sam - rywalizują o względy młodego "Adonisa" ( tak, wygląda jak australijski surfer ), początkowo subtelnie i nieznacznie ( np. poprzez zmianę wizerunku ) potem poprzez "podkopywanie" przeciwnika ( tu warto zaznaczyć, że to Marie okazuje się być bardziej perfidna; Nicolas jest zdecydowanie bardziej niewinny, jest jak dziecko ). Jednocześnie nie przyznają się do tego co robią. Powoli, małymi krokami oddalają się od siebie. Finał jednak jest zdecydowanie bardziej optymistyczny, choć może przez to bardziej banalny - przyjaciele znów stają się przyjaciółmi. Dolan niemniej jednak jest kiełkującym mistrzem.
Ten happy end jest może i nudny, ale który happy end nie jest? Trzeba wybierać między barwną niestałością, powiązaną z ryzykiem upadku (tak mocnego, że niszczącego),oraz między statecznością, która bądź co bądź jest bardzo przeciętna, ale bynajmniej bezpieczna. Każdy wie, że kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje. Nie każdy jednak się z tym zgadza. Śmiem nawet twierdzić (chociaż po dzisiejszym dniu zaczynam bać się stwierdzania...), że większość (nie wszyscy - bo nie można ....* ) ludzi myśli zupełnie przeciwnie. Może i stają się szarą, przeciętną masą, ale co w tym złego? Problemem jest też to, że ludzie najczęściej nie zdają sobie sprawy, że nawet szary nie jest po prostu szary. On też ma wiele odcieni. Tak więc to co na pierwszy rzut oka wydaje się być jednolite, przy bliższym przeanalizowaniu okazuje się takie nie być.
I tak oto sobie żyjemy. Bardziej lub mniej kolorowo. Tak jak chcemy, panowie własnego życia. Problemem władców od zawsze jest jednak to, że są nieustannie krytykowani. Tak krzywe koło się zamyka. I toczy.
*tylko jednej rzeczy nie można robić.