Słucham tych słów - "Now you are just somebody that I used to know" - z niejakim przerażeniem. A może nie przerażaniem - raczej smutkiem (Jakkolwiek całkowicie zgadzam się ze stwierdzeniem, że smutek jak najmniej potrzebną częścią życia, to jednocześnie nie można zapomnieć o tym, że w życiu musi być wszystkiego po trochu).
Dzień za dniem mija w tempie którego nie sposób opisać. Dzieje się wiele, bardzo wiele. To cudowne uczucie, namiastka stanu bezwładności. Niby nie jest się w stanie ogarnąć umysłem tego co się dzieje, a jednak jednocześnie czuje się przyjemność płynącą z tego lotu przez życie. Tylko chłodny poranek pozwala na chwilę spokoju - z kawą, przy książce na przykład. To przyjaciel który wraca codziennie rano. Pora dnia będąca początkiem nowego dnia - nowego życia. Motywuje, dodaje energii, zwłaszcza gdy towarzyszy jej słońce - przebijające się zza zachmurzonego nieba bądź też beztrosko w samotności. po nim latające. Bez słońca jest równie dobra. Byle cicha.
To prawda, że człowiek ciągnie do drugiego człowieka. Trzeciego, i tak dalej. Bez ludzi nie da się żyć, czegokolwiek by się na ich temat nie mówiło - bez nich nie istniejemy. Nawet jedno z gorszych uczuć które można żywić - nienawiść - dodaje sensu. Poprzez bezlitosną chęć wyrządzenia przykrości drugiej osobie, np. za pomocą kłótni nadajemy sobie samym rację istnienia. Bądź co bądź dosyć okrutną i negatywną, ale jednak zawsze jakąś. Inni ludzie, Ci dobrzy i źli (aczkolwiek takie rozgraniczanie jest bardzo subiektywne i nieoczywiste, bo jak wiadomo "Punkt widzenia zależy od punktu...". Poza tym uogólnia i dzieli w bardzo prosty sposób, który nie oddaje dokładnie rzeczywistości) determinują nasze życie, kształtują nas, czy tego chcemy czy nie - nie tylko w przypadku np. Jana Valjean'a., ale też również wielu innych postaci - fikcyjnych czy też rzeczywistych. Ciebie czy mnie. Nikt nie jest w stanie żyć bez kooperowania z innymi - możnaby zaryzykować stwierdzenie, że istnienie ludzkie jest potrzebne do życia jak woda czy tlen.
Za długa samotność doprowadza do utraty zmysłów - człowieczeństwo blaknie. Rozmowa nie okazuje się już taka prosta (nie, żeby ogółem była prosta - problem z komunikacją to zmora naszych czasów - z tego miejsca pozdrawiam Kasię z którą dzisiaj, dokładnie minutę po północy, o tym rozmawiałam), nieufność wypiera z żył krew i staje się sensem życia.
Żeby było jasne - nie chcę atakować indywidualizmu tym co piszę - indywidualizm to umiejętność wyodrębnienia z kooperowania z innymi małego miejsca dla siebie, a to nie to samo co odgrodzenie się od ogółu ludzkiego. Ważne jest znalezienie optymalnego rozwiązania - tego sławnego aurea mediocritas, złotego środka. To ciężka sztuka, której chyba nikt nigdy nie pozna - najważniejsze jest jednak samo dążenie do celu którym jest właśnie to poznanie. Droga, jak to ostatnio przeczytałam na ścianie pokoju w akademiku, jest ważniejsza niż cel. To chyba była jedna z piękniejszych dewastacji ściany. A na pewno bardzo mądra wskazówka.
A grunt to rozumieć i korzystać ze wskazówek które podsuwa nam nie tyle los, co ludzie - narzędzia losu. Są po to byśmy byli mądrzejsi z dnia na dzień. Mądrzejsi nie tyle wiedzą, co doświadczeniem.
Zanim zacznie świtać wypadałoby się przespać.