Gorąco. Słońce oplata swoimi promieniami nasze złączone dłonie. Czuję, że świeci wyłącznie dla nas, a oburzeni przechodnie nie doświadczają tego ciepła i blasku - ich strata. Niech żałują, że nie mają przy sobie kogoś takiego jak ty, a w ich rękach znajdują się co najwyżej rączki toreb z zakupami. Wbrew pozorom słońce jest wymagające, bo jego promienie często nie potrafią przebić grubej warstwy smutku, gniewu i znużenia. Trzeba przystanąć na chwilę w tym wyścigu szczurów, odetchnąć pełną piersią i rozkoszować się chwilą. Czy to zbyt trudne? Spójrzcie na nas, na twarze skąpane w błogim uśmiechu. Czy mamy problemy? Tak, ale odłożyliśmy je na bok. Jesteśmy młodzi, ale nie mówcie, że niedoświadczeni. Nasze życie toczy się już kilkanaście lat, a każdy poprzedni dzień staje się historią. Czy to mało...?
Od roku piszemy wspólnie nowy rozdział.
Pamiętam dokładnie ten dzień, w którym poprosiłeś mnie o chodzenie. Było równie gorąco co teraz, a ja leżałam na kocu w naszym ogrodzie i wystawiałam blade ciało na słońce. I tak nigdy się nie opaliłam, bo rezygnowałam, kiedy robiło mi się zbyt gorąco, czyli dokładniej po kilku minutach. Tym razem niemal zasypiałam, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, naciskany dość natarczywie, bo dźwięk był częsty i przerywany. Mama otworzyła i po chwili dało się słyszeć, jak mnie woła. Tak, sąsiedzi pewnie też to słyszeli. Zbyt gwałtownie wstałam z koca i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Chwila wytchnienia i mogłam iść dalej.
- Kawaler do ciebie - powiedziała mama i puściła do mnie oczko, po czym udała się do kuchni. Nie spodziewałam się takiej reakcji, przecież znała Kamila.
Stałeś i patrzyłeś na mnie. A ja patrzyłam na ciebie. W końcu zacząłeś niepewnym głosem:
- Czy moglibyśmy... porozmawiać?
Skinęłam głową i ruszyłam w stronę tarasu. Bez słowa nalałam soku do wysokich szklanek i klapnęłam na wiklinowy fotel. Podkuliłam pod siebie nogi i czekałam, aż zaczniesz mówić. Może przepraszać? Byliśmy przyjaciółmi, a ty próbowałeś wmieszać w to uczucia. To nie była czysta zagrywka.
- Ten pocałunek... To... - jąkałeś się. Czyżby ze strachu?
- Wydusisz to wreszcie?! - warknęłam ze złością. Przeproś mnie, no, dalej, mówiłam w myślach.
- To nie był przypadek. Elwira, chyba się w tobie zakochałem.
- Chyba...?
- A czy w tej chwili mogę być tego pewien? - Wstałeś, podszedłeś do oparcia fotela, na którym siedziałam, i przytuliłeś moje ramiona. - Mamy tylko po siedemnaście lat, ale jeśli nie spróbujemy, nie dowiemy się, czy to coś prawdziwego.
Nie odtrąciłam twoich dłoni - ciepłych i dużych, które dawały mi bezpieczeństwo. Nie kochałam cię w ten sposób, ale zastanawiałam się, czy mogłabym pokochać. Nie na zawołanie, ale po prostu z czasem zacząć odwzajemniać gesty, którymi byś mnie obdarzał. Byłeś inny niż reszta naszych rówieśników, tylko z tobą potrafiłam normalnie rozmawiać. Nagle uderzyła we mnie jedna myśl. Jak bardzo musiałeś cierpieć, kiedy opowiadałam ci o tym głupku, Adamie z klasy wyżej, z którym spotykałam się pół roku? Przepraszam, Kamil...
- Zgoda, możemy spróbować - szepnęłam, a po chwili poczułam za uchem delikatny pocałunek.
Tak właściwie, nie spytałeś mnie, czy będziemy się spotykać, tylko czy możesz obdarzyć mnie miłością.
Z czasem zrozumiałam, że nie w porządku jest wyłącznie brać, ale muszę dać coś od siebie.
- Zakochałam się - powiedziałam pewnego jesiennego, słonecznego dnia, kiedy byliśmy na spacerze.
Przystanąłeś, puściłeś moją rękę i zapytałeś z powagą:
- W kim?
- W tobie, głuptasie, w tobie - powiedziałam ze śmiechem i opadłam na trawę, ciągnąc cię za sobą.
Dałam ci szansę, a teraz nadal jesteśmy razem, piszemy wspólnie akapity naszej miłości, kolejne litery, które układają się w słowa, a potem zdania. Będziemy robić to, aż któremuś z nas skończy się tusz w długopisie. Mam jednak nadzieję, że to nigdy nie nastąpi...
Gorąco. Jeszcze chwila i rozpłyniemy się oboje, tworząc jedno.
- Jesteś prawdziwy? - pytam, krzycząc w myślach, żebyś potwierdził.
- Tylko przy tobie i tylko dla ciebie - szepczesz.
Otwieram oczy, przysłoniłeś mi słońce i teraz wokół twojej głowy widnieje aureola. Zaczynam się śmiać, ale zamykasz mi usta pocałunkiem. Smakuje jak zawsze, jednak ma własną wartość i swój własny dźwięk. Nie chcę myśleć o tych zgorszonych matkach, które w pośpiechu zasłaniają oczy swoim dzieciom i zgarniają ich w głąb parku, o karcących spojrzeniach dorosłych. Istniejesz tylko ty, ja... i ten głos, który chrząknięciem próbuje zwrócić na nas swoją uwagę. Podnosisz głowę.
- Słucham, panie władzo...? - pytasz, nadal leżąc na mnie okrakiem.
- Tym razem udzielam państwu upomnienia - mówi ponuro policjant. - Proszę o nieokazywanie uczuć w tak zaawansowany sposób w miejscu publicznym.
Wstajemy, ja otrzepuję bluzkę, a ty ściskacz dłoń mundurowego.
- Oczywiście, to się więcej nie powtórzy - zapewniasz, a stróż prawa oddala się w stronę wyjścia.
Po chwili znów przewracasz mnie na trawę i całujesz dokładnie w ten sam sposób, co wcześniej. Być może nawet bardziej łapczywie i namiętnie.
- Wariat - szepczę, kiedy ty łapiesz powietrze.
W tej chwili czuję, że oboje zmieniamy długopisy. Będą działały kolejny rok, dwa, dziesięć, a być może do końca kartek. Na ostatniej stronie jedno z nas wpisze datę ostatniego spotkania. Wpisze, a potem jego serce umrze razem z drugim.