Godzina 20:00 wybiła, więc wychodzę po 12 godzinach z pracy i widzę ludzi - wiele osób.
Każdy obcy, obojętny.
Ja patrzę, tylko spoglądam, chwila moment, taka przerwa i znowu widok szarego chodnika. Powrót do rozmyślania ze słuchawkami na uszach.
Coś tam słyszę, niby dzwonek, aha, jedzie rower z tyłu, trzeba się przesunąć. Proszę bardzo.
Idę dalej, patrzę ku górze w niebo. Jest szare, gdzieś tam jasne. Ogólnie ciemne, ale nie do końca. Wiele chmur.
Odchodzę w świat marzeń, sfera mojego życia, jakiej nikt nie pojmuje i nie rozumie.
Im dłużej tak szedłem, tym moje myśli z w miarę dobrych staczały się ku dole. Nie minęło kilka minut, a miałem już negatywne myśli.
Więcej ludzi, zdecydowanie więcej. Znowu ten widok - normalnych ludzi, chłopacy z dziewczynami, dziadkowie, rodzice, dzieci. I Ja. Mały, szary człowiek.
Pochmurny jak ta pogoda, smutny, przygnębiony. I tak tylko ogarniający to wszystko co wokół. Inny, odmienny.
W chwilę straciłem ochotę do czegokolwiek.
Bariera, czy też mur, który w jakiś sposób ochraniał mnie, wytrzymywał natarcie złych myśli, runął. W moment. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, w jaki sposób wytrzymywał. Zapewne dlatego, że nie miałem czasu na nadzwyczajne rozmyślanie nad tym, bo pracowałem, więc nie było ciągłości tego o czym najczęściej kontempluję, czym lubię się przecież dołować, czyż nie ?
Zapełnione knajpy, sklepy, ulice, oraz ta ulica przez którą sobie maszerowałem.
Ja cały czas spoglądam.
Tak było, aż do dojścia do mojej przyczepy - było chyba po 21:00. Umyłem kubek, bo rano tego nie zrobiłem.
No i zasiadamy z niewidzialnym towarzyszem, który jest ze mną zawsze, chociaż nikogo obok nie ma.
I tak sobie myślę, jak to jest być normalnym człowiekiem, bez tych myśli, bez lęku o jutro, pojutrze. Choć ja wiem co będzie, ale to nieważne.
I tak jest cały czas, odkąd tutaj jestem.
Sam. Zupełnie sam. Bez nikogo. Z milczącym telefonem, który mam ochotę nie od dziś wyrzucić jak najdalej stąd, bo po co mi on. Jak przychodzi wiadomość, to łaskawie Orange się upomina jak zwykle o zapłatę do dnia 16 danego miesiąca. Dodatkowo to coś, bo telefonem trudno to nazwać, jest zepsute. Jak coś wyskrobię, to cud, no ale to normalne.
Na laptopie i tym wspaniałym gwizdku z internetem z Orange jest podobnie. Tnie się, wiesza, głupia strona wczytuje się 10min chyba, po 20 próbach jej otwarcia.
Komunikator gg mógłbym usunąć, piszę z dwoma osobami chyba. Chociaż tyle. Ale i tak wolałbym kogoś obok, ale...
Ale przecież wiemy, że to marzenie. Czy to tu, czy w Szczecinie, jest tak samo. Jestem sam.
Więc dochodzę do wniosku, że już tutaj jest lepiej, bo pracuję, tam bym siedział bezczynnie w domu i czekał na cud, jak przez maj i czerwiec.
Nie będę pisał co chciałbym, bo coś czuję, że będę miał szklanki w oczach, choć i tak na to się zanosi i to chyba nieuniknione.
Miło by było do kogoś się przytulić, w ogóle mieć kogoś, nie na chwilę, a na długi czas, najlepiej na zawsze.
Na końcu zapomniałem napisać, że kiedy tak przechodziłem obok tych wszystkich ludzi, łzy napływały mi do oczu. Kilka razy tak było. Rzadko chce mi się płakać. Nie wiem czemu, kiedyś płakałem praktycznie codziennie, z czasem to się zmieniło... Ale tutaj popłynęło by kilka łez takich z bezsilności, bezradności. Z tpoczucia, że nie mam praktycznie nic. Głupie. Bardzo głupie.
Co do tego zdjęcia, demototywatora, który jest prawdziwy...
Teraz, będąc tutaj widzę pewne rzeczy. To kim jestem dla innych, raczej dla jednej osoby chyba. Mniejsza...
Trochę dołujące uczucie, jeśli w dzień Twoich urodzin do Ciebie dzwonią dwie osoby w tym mama, a osoba na którą liczyłeś, aby zadzwoniła, nie zrobiła tego, tylko napisała i to jeszcze z gg... Trudno wydać 5zł na doładwoanie raz w roku ? Nie wiem. Wątpię, każdego dnia wątpię...
Z jednej strony chcę wrócić do domu, z drugiej nie. Bo po co mam wracać. Nie czuję potrzeby nikogo, aby chciał, abym wrócił.Nikt nie tęskni zbytnio, nie pisze, że brakuje mi Ciebie, czy coś podobnego. Zresztą od kogo mam dostać taką wiadomość, jak jestem sam. Jedynie mama na mnie czeka, tego nie musi mi pisać...
Co gdyby nie Ona ?
NIe wiem. Raczej nie byłoby mnie na tym świecie. Bo nie miałbym dla kogo żyć, a tak wiem, że jest Ona i nie mogę tego zrobić, choć są momenty, kiedy tego naprawdę pragnę...
Wszyscy mają znajomych, kolegów, przyjaciół. Grono w którym się otaczają. Spędzają razem czas, wiele rzeczy robią razem. Mają wspomnienia, których ja nie mam. Nawet tego nie mam, a jak mam to pozytywna jest jedna na sto. Ja mam cztery ściany jako przyjaciół. Swój pokój jako znajomych. Życie szare i nic nie warte. Po prostu dno. Czasami nie mam się do kogo odezwać, do kogoś kto jeszcze ze mną porozmawia, a nie, że ja będę gadał jak do ściany...
Moje pragnienia, marzenia... Kogo to obchodzi ? Przecież każdy myśli o sobie, jednak kto pomyśli o Tobie ?
Odpowiedź jest prosta, przynajmniej w moim wypadku. Nikt.
Bo ja jestem nikim, tak po prostu. Jestem nikim. I zawsze nim będę. Nic nie wartym człowiekiem.
"Leżę, nie szlocham, znoszę próżni katusze
ale czuję jak każda sekunda rozrywa mi duszę."