Czasami aż nie chce mi się wierzyć w to, jak jest beznadziejnie i jak ludzie, za których dałabym sobie obciąć obie ręce po prostu się zmienili, na gorsze. Myślenie o tym, co się dzieje to dla mnie katorga, nie chcę w ogóle zastanawiać się: dlaczego i za co?
Zawód to nieodłączny element relacji z ludźmi spotykanymi na naszej drodze. Ale dlaczego zwsze wszyscy na raz i wszyscy w tak bardzo odpowiednim dla mnie czasie?
Zajebisty stres i obciążenie psychiczne towarzyszą mi już od prawie roku. Tyle spraw jest nierozwiązanych, tyle nade mną ciąży problemów.. Jeszcze trochę i będę prawdziwym wrakiem człowieka, serio serio.
Szczerze? Przestaję walczyć. Poddaję się. Mam to w dupie i nie chcę dalej oszukiwać samej siebie. Na co mi to było.. przecież dobrze wiem, że nic nie trwa wiecznie.