Uwielbiam to zdjęcie <3
jak już będe chuda, tak jak chcę, będe robić dużo zdjęć.
sobie.
swemu ciału.
ale wtedy dopiero gdy je naprawdę pokocham.
może będe czyjąś thinspiracją.
jak już wiecie, wczoraj zawaliłam. strasznie. nigdy podczas całej diety nie zawaliłam tak bardzo jak wczoraj. nie będe tu wypisywać nawet co zjadłam, bo aż mi wstyd. wstyd mi także za moją wagę. tak, odwarzyłam się dziś na nią wejść rano, mimo tego wszystkiego, co spotkało mnie wczoraj. - 54,6. pociesza mnie jedynie myśl że zawsze po takim obżarciu się waga skacze mi strasznie, ale naszczęśćie szybko (o ile wróce do diety) spada. w ciągu 2-3 dni może będzie już dobrze. a dlaczego miałoby coś się zmienić teraz?
jeśli macie ochotę poczytać coś o mym życiu to proszę.
jak dotąd nie pisałam nic o uczuciach, a nie jestem jedynie stertą kalorii i ćwiczeń jakie wykonuje na codzień.
Ostatnio stwierdziłam że czegoś mi w życiu brakuje. W szkole, w domu, spacerując po mieście, czy nawet w towarzystwie przyjaciółek. na Waszych photoblogach oczami wyobraźni widzę fragmenty Waszego życia, próbując porównywać je z tym, co spotkało mnie. często widzę "z Nim już wszystko ok" "Mój misiek kazał mi jeść" " mój kochany naszczęście mnie rozumie" ciągle tylko "On" "On" i jeszcze raz "on" Tak, brakuje mi go. Nie, nie mojego byłego, nie konkretnej osoby. chociaż bardzo chciałabym z nim normalnie rozmawiać. Pół roku mija praktycznie, a nic się nie zmieniło. piszemy teraz tylko raniąc się chyba jeszczez bardziej nawzajem. wczoraj pierwszy raz płakałam. nie wiem czy przez niego, chyba tak. płakałam nad swoją słabością, jadłam, jadłam, ryczałam i wpierdalałam wszystko dosłownie. Tak strasznie brakuje mi tej osoby, która zawsze była obok mnie, gotowa zabić się gdyby mi się coś stało. zawsze gotowa pomóc. zawsze też coś się działo, nigdy się nie nudziłam. nie było siedzenia w domu i użalania się nad sobą że zjadłam za dużo itp itd ( wtedy nie myślałam coprawda wcale o diecie, ale miałam świadomość że jest mnie troche za dużo i chce to zmienić) wtedy cały czas byłam wesoła, zawsze były jakieś plany. teraz dni mijają na zasadzie "oby do jutra" "oby jak najszybciej zasnąć i nie zjeść już nic" "obym nie zawaliła" Ludzie.. gdzie jest życie ? czy we mnie w ogóle jest życie? już czasem naprawdę nie wiem co robić. ale dzisiaj wstałam z innym nastawieniem. Dieta dietą, ale muszę zacząć żyć. tak być nie może. nuda niszczy me życie. niszczy moje samopoczucie sama z siebie a dodatkowo przez to że jem w tym czasie więcej, więc niszczy jeszcze bardziej. muszę coś tu zmienić, już od dziś.
i teraz plany na najpliższe dni:
Więc plan na dziś jest taki że nie jem nic. wybaczcie, wiem że to nie mądre, ale zjadłam wczoraj tyle, że przekroczyłam chyba dwukrotnie zapotrzebowanie jedzenia człowieka na dzień, więc nawet głodna nie jestem. Nie poszłam dziś do szkoły, stąd ta długa notka, bo mam więcej czasu. posprzątałam już pół domu, po skończeniu pisania tego wracam by posprzątać drugie pół. dodatkowo dziś pouczę się na poniedziałek, wyjdę (chyba) na zakupy z koleżanką i mam gdzieś to że pada i jest przeokropnie na dworze.
A jutro na śniadanie zjem.. mm.. białko z jajek + 2 plasterki szynki, 2 łyżki otrąb, rzodkiewki, pomidor, sałata. następnie jadę chyba z mamą do jakiegoś fitness-klubu (o taaaaaaak wreszcie dostałyśmy karnet :DD !!) i potem jeszcze na basen. popołudniu pójde do babci, żeby tylko nie jeść obiadu w domu. zjem jakąś sałatkę tam, wyjdę z przyjaciółką, może w końcu przebije mi pępek (powtórnie, bo mi sie pare miesięcy temu zbabrało) i wrócę już po 18. obejże film, pomogę rodzicom w domu, pójdę spać.
W niedziele nie zjem śniadania, jedziemy na komunie do kuzyna. wezmę w drogę tylko sok warzywny, a na miejscu zjem coś niewielkiego, będe mówić że źle się dziś czuję. o taaak. plan jest dobry.
Nie wierzę w to,
że coś nie mogłoby ię nie udać.
przecież nie zawalę.
przecież muszę być szczęśliwa :)
dziękuję za uwagę.
podziękowałabym też za pomoc ;)