Już po zasranym zabiegu. Myślałem że będzie gorzej.
Kolejna kłótnia i na horyzoncie koniec kolejnej znajomości. Nie chcę tego, oby tak się nie stało.
Wszystko się poprzewracało do góry nogami. Ci, którzy jeszcze niedawno byli mi najbliżsi się oddalają, kłocę się z Nimi, zawodzą, a gadam z ludźmi, których praktycznie nie znam lub znam z widzenia/ze szkoły. Nie mogę liczyć na najlepszych przyjaciół, a pomagają mi w sumie obce osoby. Dziękuję Im wszystkim za to... Ale, cholera, to nie tak miało być..!
'Przyjaciel to ktoś, kto przychodzi, gdy cały świat odchodzi'. Ona była całym moim światem. I odeszła. Więc kurwa przyjdźcie do mnie!! ;(
Czy rzeczywiście prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie?
Cieszę się na siłę byle czym, zamiast tym co powinno mnie cieszyć, co cieszyło mnie tyle czasu.
Nie chcę zastępować niczego, ani nikogo.
Chcę, żeby to wróciło do właściwego stanu, bo
MAM DOSYĆ SUBSTYTUTÓW !!!
"Słońce wschodzi na zachodzie, ptaki wracają na zimę,
Butelkę S.O.S. znowu dostaje rozbitek."