niedziela mija powolnie, swoim własnym, mozolnym tempem, narzucając wszystkim zwolniony tryb funkcjnonowania. Czas zatacza wokół mnie kręgi, wskazówka zegarowa mimowolnie wybija kolejne, zmęczone godziny wpędzając mnie w jeszcze większą mozolność. Wszystko stoi w miejscu, ja stoję w miejscu, wypatruję się przymkniętymi powiekami, szukam na powierzchni łóżka, szukam na dłoni, na palcach, na szyi. Czas, mimo,że mozolny, potrafi zetrzeć ślady nawet porannego spotkania, przeistaczając się w kruche wspomnienie. Wieczory są nachalne, narzucają się o zbyt wczesnej porze, wymuszając na mnie bezsilność. Nie umiem na Ciebie czekać, jestem egoistycznie w Tobie zakochana, egoistycznie chciałabym czaić się na czas w ukryciu, zabijając go Twoją obecnością, zrywając go z powiek, ze ścian, z podłogi, z Twoich pleców, mogłabym go przeplatać między palcami, albo najzwyczajniej w świecie nie zwracać na niego uwagi, gdyby czas był moim sprzymierzeńcem, wyczekiwałabym Cię na każdym przystanku, na każdej ulicy, za każdym rogiem, jednakże czas pozostaje obojętny, wydłużając maksymalnie moje oczekiwanie
przykro mi,że nawet nie mam chęci chwycić za aparat i uchwycić coś za... za oknem? za oknem szarość targana wiatrem, o jakżeś szkaradna.