Długi weekend minął w zastrzaszającym tempie. Co do Piotrka imprezy firmowej pogodziliśmy się już następnego dnia, stwierdziłam, że nie ma co psuć sobie humoru i stwarzać niemiłą atmosferę przez coś czego i tak nie zmienię. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie straszyła go przez następne dwa dni, że na moją imprezę firmową idę jednak sama. Biedaczek w końcu przyznał, że rzeczywiście musiałam okropnie się czuć po tym jak nie chciał mnie zabrać, obiecał, że więcej się to nie powtórzy i następnym razem beze mnie nigdzie nie idzie. No cóż, zobaczymy! :)
Od piątku zbierało mnie jakieś choróbsko, ale starałam się udawać twardą. Na imprezę firmową poszliśmy mimo mojego średniego sampoczucia i kataru oraz łzawiących oczu. I świetnie się bawiliśmy, impreza była po prostu świetna, każdy z każdym miał okazję porozmawiać, bliżej się poznać na co czasem brakuje czasu w pracy. W niedzielę nie czułam się najlepiej i calutką przeleżałam i mimo, że wydawałoby się że juz mi trochę lepiej wczoraj ledwo wstałam w łóżka do pracy. Dlatego dzisiaj zostałam w domu żeby się wyleżeć, a przede wszystkim pójść do lekarza po antybiotyk bo bez niego się nie obejdzie. Leżę teraz i nie mogę się doczekać aż Piotrek wróci z pracy, tak mi się nudzi. Nie mogłabym siedzieć w domu chyba dłuzej niż dwa dni, zanudziłabym się.