Uświadomiłam sobie ostatnio,
że wielu ludzi tak bardzo skupia się na tym, aby być szczęśliwymi, że całą energię jaką posiadają, marnują na myślenie o tym, jak to będzie, gdy ten upragniony czas nastanie.
Zamykają się w swoim dusznym wnętrzu. Nie wyściubiają nosa poza siebie, nie wsłuchują się w odgłosy życia (nie kontrolują nawet czy ich serce nadal bije).
Czekają na szczęście, które zapuka do ich drzwi i powita słowami: Cześć! Jestem Szczęście. Już zawsze będziemy razem. Nigdy Cię nie opuszczę! Za oknem zachód słońca, w tle pobrzmiewa Love story.
Wielu takich ludzi spotykam, jednego nawet dosyć często, przy każdym spojrzeniu w lustro.
Tymczasem uświadamiam sobie, że szczęście to dziecięcość. Nie dziecinność, infantylność, ale dziecięcość, otwartość na to, co fala życia nam przyniesie. Radować się z muszelki, oblepionej wodorostem, taniec w ulewie, która zaskoczy nas w środku lasu, łapanie nieśmiałych promieni słońca wczesną wiosną. Szczęście, to wyjście poza siebie i frajda z drobiazgów, które codziennie otrzymujemy.
Z tych małych klocków, układanych każdego dnia,
możemy zbudować pałac z dziecięcych marzeń.