Mój nastrój jeszcze bardziej pogorszył... nie dość, że niewiadomo co mam w głowie to przez komplet badań (czułam się najpierw jak królik doświadczalny) byłam 4 godziny na wózku, bałam się, że mam udar. Wzywałam lekarza ale była tylko pielęgniarka z mocną tabletką na spanie, po której odpłynęłam, ale rano było już ok (nawet wypis dostałam) ale opieka nad chorymi marna... zastanawiam się nad tym czy jak będzie musiało dojść do operacji czy nie pojadę na nią do Bydgoszczy.... tam ponoć neurochirurgia jest na najwyższym poziomie. A co do męża to.... w chwilach kiedy Go najbardziej potrzebuję staje się jak koledzy z wojska po fachu....---> BETON, odporny na empatię, tylko On się liczy... Lekarz przez tego guza zdiagnozował u mnie depresję i mówił, że zachowanie męża jest bardzo ważne.... ale On sobie nie zdaje sprawy.... Lekarz chciał mi dawać zwolnienie przez pół roku po operacji zwolnienie ale ja mam zamiar brać leki i jeździć do pracy. Wracam już w końcu 15 listopada. Cieszę się tym niesamowicie. Bo lubię swoją pracę, zapominam, że choruję, czuję się tak normalnie.....