burn brighter than the sun 

gustowne zdjęcie z herbatką i Julką, ze wspomnieniem moich rudawych włosów. mogłyby już tak zostać, a tymczasem utrzymały się jakieś cztery dni. ale spróbować jeszcze raz można :)

wczoraj miałam taki porąbany i zabiegany dzień, że nie zdążyłam dodać notki, choć robię to codziennie. traktuję tego bloga jako pamiętnik. dosyć publiczny, dlatego mało w nim moich rozkmin, ale jest. od rana sprzątanie chaty, bo imieniny taty | chujowe te rymy | jakieś robienie sałatek, coś tam, zamiatanie schodów przed domem po raz enty, bo wieje wiatr i nawiewa kwiaty, no kurwa. i tak gorzej było, jak już przybyli goście.

dostałam pod opiekę kuzynostwo - no spoko, doszedł do tego jeszcze pies i trzyletni chopyś. a-m-a-z-i-n-g. okej, koniec tego biadolenia. jakoś przesiedziałam do drugiej w nocy. położyłam się koło trzeciej, w konsekwencji czego czułam się jak zombie kiedy wstałam na 9, bo schola. ciężko było to wszystko ogarnąć, ale cóż. whateva.

ciągle rysuję, wczoraj co prawda trochę mi nie poszło, bo nie było zbyt dużo czasu. dzisiaj jakoś mi się nie chce, ale zmuszę się w jakiś cudowny sposób,  cały dzień przede mną i mnóstwo ciast do dojadania po imieninach. mam nadzieję, że niczego nie pokręciłam, w każdym razie trzymam kciuki za Anię ! :) od jutra nowy tydzień, znów mam jakieś dziwne postanowienia. najłatwiej mi się zaczyna z tym wszystkim od poniedziałku, o. 

niedługo wracają niektórzy ludzie, patrz Helena czy Julka, inni wyjezdżają. czy tylko ja mam tak zryte wakacje, że do ich końca siedzę w domu? nawet nie mogę tego zmienić. nigdzie mnie nie puszczą samą, i kit. kończę, bo już przynudzam, idę zjeść ciasto. napieprza mnie głowa od tych całych imienin, tego gwaru. za dużo ludzi w jednym domu. taka trochę paranoja.

I don't need no luxuries,
'Long as you are understandin',
I'm not difficult to please,
Act nice and gentle to me,