co ze mną nie tak?
przez dwa lata nie potrafiłem pokochać normalnej osoby, tkwiłem w swoim mrocznym kłamstwie co noc oszukując samego siebie, wmawiając sobie "przecież go kochasz, wydaje ci się, że nie!" - chuja prawda. nie kochałem go. okłamywałem siebie, bo byłem zbyt dużym tchórzem, żeby stawić czoła prawdzie, żeby przeniknąć całun prawdy wystarczyła odrobina przyzwoitości, zwykłego ludzkiego człowieczeństwa.
jebane zmarnowane dwa lata.
nie płakałem. po zerwaniu nie uroniłem ani jednej łzy.
czułem się jak wyprana z emocji maszyna skurwysyństwa. jego płacz przez słuchawkę, emocjonalne SMS-y, ryk żalu i wściekłości wylany na mnie (słusznie) nie sprawił, żeby choćby drgnęła mi powieka. słodka machina nienawiści, którą w nim uruchomiłem dopiero sprawiła, że zacząłem się przejmować, nie chciałem, żeby mnie nienawidził. nie lubię jak ktoś mnie nienawidzi, nie dopuszczam tego do siebie.
jestem obrzydliwy.
a potem zdarzył się On...
ostatnio kogoś ze wzajemnością kochałem jakieś 8 lat temu - kawał czasu, prawda? ale nawet wtedy nie była to prawdziwa miłość bo, po pierwsze byłem wtedy w gimnazjum a więc miłostka gówniarska a po drugie była to kobieta a więc miłość... nazwijmy ją konformistyczną.
trzy dni - tyle zajęło mi abym pierwszy raz w życiu zakochał się bez opamiętania w człowieku co ma depresje i problemy z uzależnieniami wypisane w swoich kurewsko pięknych oczach a jego psychika i nadludzka inteligencja jest jak dżungla.
dla przypomnienia - przez dwa lata nie pokochałem normalnego człowieka a teraz jak mały chłopiec zapatrzony w swojego idola zakochałem się w ciężkim typie.
od razu zrozumiałem starą zasadę - przyciągam trudnych ludzi. w czasach szkolnych zawsze moimi przyjaciółmi byli najbardziej sponiewierani przez życie inteligentni smutni ludzie. muszę się zastanowić skąd się to bierze, w jakiś sposób jestem dla nich tamponem emocjonalnym? a może patrząc na nich widzę gdzieś siebie, albo raczej chciałbym zobaczyć i na odwrót. do rzeczy.
owy trudny typ, który stworzył sobie swój domek z kart, w którym żyje, swoją pieprzoną strefę komfortu zbudowaną z tysiąca niewypowiedzianych słów, miliona smutnych myśli i rzeki wyschniętych łez niechętnie kogoś tam wpuszcza. czuje się jak intruz w jego świecie i w jakiś sposób nim jestem i jeżeli nam się jakimś cudem uda to zawsze nim będę.
ale jestem na to gotowy, jestem gotowy na jego milczenie, na jego nie wpuszczanie mnie, na jago cichą pogardę i ukryty cynizm.
dla jego smutnych oczu jestem gotowy na wszystko.
możesz mnie nie wpuszczać ale mnie nie odrzucaj, mogę czołgać się jak pies pod twoje drzwi, ale mnie nie przeganiaj, o tylko tyle Cie proszę...
a tak na sam koniec, z jakiegoś powodu wpadło mi jedno słowo, chyba w jakiś sposób związane z całą tą opowieścią: zrozumienie
1 SIERPNIA 2019
photoblog
12 MAJA 2016